Rozdział chciałabym zadedykować Małej Jędzy.
Dziękuję, że wciąż ze mną jesteś i wiernie komentujesz moje wypociny :)
Ania
westchnęła i zaczęła opowiadać o swoim śnie co wiąże się z wydarzeniami
wczorajszej nocy. Dziewczyny słuchały zaciekawione i przerażone jednocześnie.
- Najgorsze jest to – powiedziała brązowooka na
końcu swojej wypowiedzi – Że nie wiem co z tym zrobić. – przyjaciółki poklepały
ją po ramieniu.
- Damy radę – powiedziała Marti.
- Nie rozumiecie?! – wykrzyknęła w odpowiedzi
Łowczyni – Skoro zabił ojca Izy to w każdej chwili może zabić was! Nie
podarowałabym sobie gdyby to się stało.
Dziewczyny
przytuliły się.
Czas na wojnę. Walka
już się zaczęła. Pierwsza bitwa przegrana…
Czas wezwać wojsko… trzeba porozmawiać z Agatą o jej
zdolnościach i prosić, wręcz błagać, żeby jednak wybrała dobro.
- A gdzie Magda – zapytała nagle Iza. Dziewczyny
popatrzyły po sobie przestraszone.
Zaczęły
do niej dzwonić. Nie odbierała. Zadzwoniły do jej rodziców. Nic.
Już zbierały się, żeby do niej jechać, ale do Izy
ktoś zadzwonił.
- Musicie do mnie przyjechać jak najszybciej –
usłyszały głos blondynki dochodzący z telefonu- To piekielnie ważne. Spieszcie
się – i połączenie zostało przerwane.
Dziewczyny spojrzały po sobie i wybiegły z
pokoju. Trzasnęły drzwiami frontowymi i już siedziały w samochodzie Izy.
Magda
czekała za nimi na ganku. Była blada z podkrążonymi oczami i rozczochranymi
włosami.
- Spałaś? – zapytała rozśmieszona Martyna.
- Agata. – powiedziała Magda na powitanie –Ona… i
Klaus… oni… razem – mówiła jakby nie obecna, zamyślona. Przełykając ślinę po
każdym słowie – Za późno, spóźniłyśmy się! – powiedziała wreszcie normalnie.
- Co?! Ale jak to możliwe? – spytała Ania
uświadamiając sobie o co chodzi przyjaciółce.
Weszły
do salonu. W oczy od razu rzucały się jaskrawo żółte ściany. Blondynka kucnęła
przy szklanym, okrągłym stoliku, reszta dosiadła się do niej.
- Nie wiem jak to się stało, ale miałam sen –
spojrzała na dziewczyny znacząco – Byłam na jakiejś leśnej polanie i za krzaków
wyszła Agata. Ubrana w purpurowy płaszcz, podobny do twojego – zwróciła się do
Ani – Tez taki po kostki i z wielkim kapturem. I mówiła, że jest bronią. Ale to
nie był jej głos, to był okropny, gardłowy, taki skrzeczący dźwięk. Ona… albo
to coś, mówiło, że jest potężniejsza nawet od niej, tak jakby była potężniejsza
sama od siebie. Że już wstąpiła do swojej armii. Wiem, że była też rozmowa o
tobie – znów spojrzała na Anie –Ale nie pamiętam… chyba miałam się tobą
cieszyć… i coś jest nie tak… ze mną albo z tobą. Nie pamiętam. – złapała się za
skronie.
Przez
chwile nikt się nie odzywał. Każda dziewczyna analizowała przed chwilą wypowiedzianą
formułkę. Te wydarzenia były bardzo dziwne. Każde zdanie do siebie nie
pasowało, było inne. Nic nie łączyło się w całość.
- Ja nic nie rozumiem – wyszeptała Marti.
- Ja… znaczy się – zaczęła Ania – wydaje mi się, że
znowu zostałaś opętana – swoją wypowiedź skierowała do Madzi – A na pewno
Agata. Ty faktycznie mogłaś tylko śnić. Skoro mówiła czyimś głosem to ten ktoś
jest potężny, a strasznie mi się wydaje, że był to Klaus. – dziewczyny
wstrzymały oddechy – Tak. A to znaczy, że przegrałyśmy.
- Nie przesadzaj – powiedziała Iza – Może jeszcze
uda nam się przeciągnąć ją na właściwą stronę.
- Wierzysz w cuda? – zapytała lekko pogardliwie
brązowooka.
- Tak, tak wierze – odpowiedziała dumnie.
- Ja też… ale nie w takie.
Siedziały
tak nie odzywając się do siebie prawie godzinę. Rozmyślały co się z nimi teraz
stanie? Czy w ogóle uda im się wyjść cało z tej „strasznej bajki”?
Zaczynają się straszne czasy. I jak na złość wplątała w to swoje przyjaciółki. Czas
też powiedzieć Damianowi, nie chce umrzeć w okolicznościach których chłopak nie
będzie potrafił wyjaśnić. Właśnie nadszedł ten moment na szczerą rozmowę z
ukochanym.
Poderwała
się z kanapy na której siedziała wraz z Izą i Magdą.
- Wracamy do domu. Nie wpuszczajcie obcych. Jeśli
macie boczek włóżcie małą kosteczkę do kieszeni i się z nią nie rozstawajcie.
- Boczek?
- Tak, jest znacznie lepszy niż czosnek – dziewczyny
spojrzały po sobie zdziwione, ale potem się roześmiały. Kto by przypuszczał, że
mięso jest lepsze niż to małe, białe, śmierdzące warzywo.
Trójka
brunetek wyszła z domu blondynki. Zawiozły do domu Marti, a potem przyjechały
do domu Ani.
Zjadły zimne już gofry i poszły do pokoju
brązowowłosej. Po mimo dość wczesnej godziny wyszykowały się do snu. Ania ze
strychu znów zniosła stary materac i śpiwór, pod którymi spała w czasie wizyty
Julii.
Po szybkich prysznicach ułożyły się do snu. Nie
rozmawiały zbyt dużo. Już po chwili słychać było spokojny oddech Izy. Niestety
Ania nie mogła zasnąć. Kręciła się na materacu, siadała potem znowu się kładła.
Wreszcie wstała. Obtuliła się kocem i zeszła na duł. Siadła w kuchni z szklanka
mleka. Cały czas przed oczami miała wizje swojego snu. Okropnej twarzy Klausa,
rozerwanej szyi ojca swojej koleżanki. Wciąż czuła to przerażenie jakiego
doznała matka Izy.
Niedługo
też cie to spotka. Usłyszała straszny skrzek w swojej
głowie. Już gromadzę armię, wiesz? Długo
sobie nie pożyjesz.
- Jeśli myślisz, że się boje, to jesteś w błędzie –
powiedziała, ale czuła, że w jej organizmie jest totalny brak odwagi.
Wiem,
że ty nie czujesz strachu o własną bladziutką skórę. Ale pomyśl tylko co mogę
zrobić z tym blondaskiem, może i jest
prawie tak samo silny jak ja czy ty, ale jest gotowy się poświęcić.
Wystarczy, że wcince mu jakiś kit o twojej śmierci. Do
głowy dziewczyny zaczął wpływać natłok myśli, porównań i hipotez. Damian silny?
Ja silna? Coś tu jest nie tak…
- Łżesz! Nie wieże ci.
Ohh…
jak miło. Właśnie stwierdziłem, że te twoje dziewczynki są bezbronne nie tak
jak chłoptaś. One są ludźmi! Dla nich śmierć jest czymś nieuniknionym. I co z
tego czy przyjdzie prędzej czy później? A ta brunetka tak słodko śpi… słychać
było jeszcze wybuch śmiech który cichł…
Ania
przerażona groźbą wampira, bo jego ostatnie słowa z pewnością można tak nazwać,
biegła po schodach strasznie się potykając. Jakby schody chciały zrobić jej na
złość. W końcu wpadła do pokoju.
Dzięki Bogu Iza leżała w łóżku smacznie śpiąc. Ale
okno było otwarte, a na parapecie siedział ogromny kruk. Jego błyszczące,
czarne oczy wydawały się być rozbawione.
Do brązowowłosej zaczęły nabiegać fakty łączące
Klausa z ptakiem. Wampiry na polance koło rzeki i kruk, na jej oknie wiecznie
kruk, pod szkołą też zaatakował ją kruk.
- Nie wejdziesz tu Klaus. Nie dasz rady –
powiedziała dziewczyna spokojnym szeptem, choć wewnącz niej się gotowało.
Ptaszysko rozpostarło
skrzydła jakby szykowało się do ataku. Brunetce przyszło na myśl, że może
jednak zaklęcia nie zadziałają, bo nie jest czarownicą, że ktoś jednak wpuścił
go do domu za sprawa hipnozy. Ptaszysko wzbiło się w górę, zaczęło lecieć
wprost na dziewczynę. Ale w ostatniej chwili wzbiło się w górę. Brązowooka nie
czekając na powtórne pojawienie się wampira zamknęła okno. Dziękowała Bogu, że
mężczyzna jednak nie przebił się przez zaklęcia obronne. Położyła się do
śpiwora, ale nie żeby spać, lecz aby czatować.
Ania szła do szkoły z
lekko zaczerwienionymi oczami. Nie udało jej się nie spać całą noc, bo
zanudziłaby się na śmierć. Więc nie wyglądała najgorzej po mimo tylko trzech
godzin snu. Iza została w domu, koło dziesiątej miała jechać do szpitala
zobaczyć co z mamą.
Kiedy dziewczyna wchodziła na teren szkoły, dało się wyczuć w uczniach
jakąś adrenalinę. Nie wiedziała czy ma to odebrać dobrze czy raczej był to
jakiś dziwny atak wampirów. Jednak twarze dziewczyn były roześmiane, a chłopców
jakby zakłopotane, ale również szczęśliwe.
Weszła do szkoły a w oczy rzucił się jej wielki
plakat wiszący na ścianie korytarza. Praktycznie co kawałek zawieszony był
mniejszy z tą sama informacją. Brunetka podeszła do jednego z mniejszych przy
którym było mniej osób. Czytając treść uśmiech wpełzł na jej twarz jednak
szybko go zegnała.
Bal sylwestrowy, teraz? Co roku czekała na niego jak
mała dziewczynka na swój pierwszy bal przebierańców, ale musieli go
zorganizować właśnie w tym czasie? Teraz kiedy musi szykować się na pogrzeb,
kiedy czas zacząć przygotowywać się na wojnę, kiedy musi strzec swoje
przyjaciółki.
Nagle
ktoś obiął ja w tali i zakręcił w powietrzu. Z jej ust wyrwał się cichy pisk,
ale oprawca go usłyszał i postawił na ziemi. Teraz dziewczyna wpatrywała się w
głębokie niebieskie oczy swojego blondyna. Uśmiechnął się do niej i odsunął na
„bezpieczną odległość” bo tak dziewczyna nazywała ten odstęp po między nimi.
- Czytałaś? – spytał, ale nie czekał na odpowiedź –
Więc rozumiem, że idziemy razem? – jednak jego słowa wcale nie zabrzmiały
pytająco.
- Hymm, jeśli ktoś zaprosi mnie ładniej, to nie wiem
czy ze mną pójdziesz…
- A więc… Czy zechcesz się ze mną wybrać na ten Bal
Sylwestrowy, kochanie? – ukłonił się jej jak arystokraci w renesansie.
- Nie. – chłopak zrobił zawiedzioną minę, ale nie
podważał decyzji dziewczyny.
- No tak… zapomniałem o Izie.
- No właśnie, myślę, że ona nie pójdzie i nie chce
zostawiać jej samej.
- Rozumiem. Ale jeśli ona by szła, ty wybrałabyś się
ze mną?
- Tak, myślę, że zrobiłabym to z wielką
przyjemnością – ugięła kolana, a rękoma udawała, że trzyma syknie,
przedrzeźniając tym samy jego wcześniejszy ruch.
- Trzymam cię za słowo, piękna pani – wyszczerzył
swoje białe zęby. Wygłupiali się tak do
póki nie zabrzmiał dzwonek.
Magda
nie pojawiła się na lekcjach, więc Ania spędzała dużo czasu z Martyną, która
już snuła plany o balu i prawie się rozpłakała kiedy doszły do niej fakty o
sytuacjach jakie niedawno miały miejsce. I choć bardzo chciała iść przyznała
Ani racje i też pójdzie tylko jeśli wybierze się tam Iza.
Kiedy
brunetka wróciła do domu jej przyjaciółka właśnie jadła obiad wraz z panią
Irwin. Obydwie uśmiechnęły się do niej i zaprosiły do wspólnego spożycia
jakiejś morskiej ryby.
- Jak się czuje twoja mama? – zapytała Ania kiedy
już znalazły się w jej pokoju.
- Już lepiej, naprawdę jest z nią dużo lepiej –
powiedziała z uśmiechem – Ale powiedz lepiej w co masz zamiar ubrać się na bal?
– brunetkę zatkało.
- Ja, nie miałam w planach iść – wyksztusiła wreszcie.
- No co ty? Czekasz na to od nowego roku i nie
chcesz iść?
- Przecież cię nie zostawię.
- Zostawisz? Ja też idę! – teraz Ania naprawdę nie
wiedziała co powiedzieć. Jej przyjaciółka zachowywała się zupełnie inaczej niż
miała.
Choć Ani cos nie pasowało w jej zachowaniu
cieszyła się, że dziewczyna nie pogrąża się w rozpaczy doprowadzając się do
depresji. Więc po chwili zachwyciła temat i razem planowały to „wielkie
wydarzenie”. Nie mając jeszcze pojęcia, że słowo „wielkie” zamieni się na
„straszne”.
Ta
noc również nie była dla Ani łaskawa. Dziewczyna znów strasznie się wierciła w
swoim śpiworze. Nie miała już siły na kolejne przekręcenie się więc wstała i
ubrała się w strój łowcy. Wiedziała, że to trochę, a nawet bardzo
niebezpieczne, ale nie mogła tak bezczynnie leżeć.
A zabijanie teraz już sprawiało jej nawet
przyjemność. Relaksowała się widząc przerażone oczy wampira, bo to w końcu
rzadki widok. Czoła wtedy, że mści się za ojca, pomimo, że miał go tylko
jednego a tych potworów zabiła już setki.
Szła
ciemną uliczką w swojej czarnej pelerynie. Jej kroki zagłuszał śnieg, którego w
poświacie nocy nie szło odróżnić od chodnika, był tak samo czarny. W tych
czasach nawet jasność zmuszona jest ustąpić czerni.
I nagle usłyszała krótki przeraźliwy krzyk. Szybki
ruch. Czyjś krok. Swój wzrok skupiła na miejscu w którym przed chwilą widziała
jak cos się poruszyło. Zaczęła iść w tamtym kierunku, powoli, skradając się. I
zobaczyła młodą dziewczynę przygwożdżoną do ściany przez… czarne coś? Wysoka,
umięśniona postać, w czarnej pelerynie po kostki, pochylona nad szyją
„zdobyczy”. Wyjęła kołek przymocowany do paska i znów zaczęła się skradać.
Zdziwiła się, że wampir jeszcze o niej nie wie. Była już tak blisko. Wyraźnie
słyszała, płytki szybki oddech dziewczyny. Dłoń z kołkiem uniosła i lekko
odchyliła do tyłu. Jej ręka poleciała w dół. I nagle… Ania sama do końca nie
wie co się stało. Wszystko wydarzyło się w jednej sekundzie. Kołek już prawie
wbił się w plecy wampira. Zobaczyła ptaka lecącego prosto na nią. Dziewczynę
której rozdarła drewnem koszulkę, osuwająca się po ścianie na śnieg. Puściła
szybko swój przyrząd do zabijania, by pochwycić dziewczynę. Ułożyła ją wygodnie
pod ścianą. Zaczęła się rozglądać do o koła.
Myślała gorączkowo.
Skoro zamienił się w ptaka to musi być tym
pieprzonym łowcą! Zaraz, zaraz… to może być Klaus. Więc skoro i jeden i drugi
ma mnie zabić, teraz się nie wycofa. Ale nie dam się tak łatwo.
Umrę z godnością.
Usłyszała
za sobą łopot skrzydeł. Odwróciła się w ta stronę. I znów z tyłu, usłyszała
kroki. Ten ktoś w ogóle się nie skradał, szedł pewny siebie po chodniku, a jego
kroki dudniły w uszach Łowczyni. Powoli odwróciła się za siebie. Przygotowała
się do obrony. Była gotowa. Mogła walczyć i umrzeć. Nie robiło jej to różnicy.
Już nie była sama ze swoja tajemnicą. Magda, Iza i Martyna już wiedziały o jej
życiowym ciężarze.
Na swoich ustach poczuła zimną dłoń. O jej policzek,
otarł się inny, zimny jak lód. Na swojej tali poczuła silne ramie. Jej stopy
powoli odrywały się od ziemi. Nie czuła śniegu.
Leciała! Najprawdziwiej w świecie leciała. A
trzymające ja mocne ramiona, były takie przyjazne. Delikatnie ja obejmowały. Na
swoim policzku poczuła krótki, zimny pocałunek. Niby taki krótki, a zawrócił
dziewczynie w głowie. Już wiedziała, że to nie Klaus i, że ten wampir mimo
swojej natury nie chciał zrobić jej krzywdy. Zobaczyła oczy koloru nieba, ale nie tego teraz, nieba w
słoneczny dzień, kiedy słońce rozświetla ten błękit pięknymi złotymi
promieniami. Cii, spij kochanie, śpij usłyszała
przyjazny cichy głos w swojej głowie. Nie opierała się mu. Zamknęła powieki.
~_~_~_~_~_~_~
I co myślicie o tym rozdziale?
Początek nie jest zadawalający, ale końcówka chyba może być...
Dziś również proszę o komentarze :)