piątek, 30 maja 2014

Rozdział XII

   

            Ania umyła się i przebrała  w łazience tak szybko jak tylko umiała. Stanęła przed umywalką, żeby zobaczyć jak mocno skaleczył ja ten ptak. Miała tylko trzy zadrapania, ale za to długie i głębokie. Dwa znajdowały się na jej lewym policzku a trzecie przechodziło od czoła przez skroń. Obmywając je wodą utlenioną zaciskała zęby i syczała. Najpierw głowę a potem całe ciało przeszedł ból, który przeistaczał się w ogromnie uporczywe szczypanie. Te rany musiały być naprawdę głębokie. Przymykając oczy od tego nieustającego szczypania wyszukała jakąś miskę. Nalała do niej wody, a potem zanurzyła w niej twarz. Przyniosło to ogromne ukojenie, choć nadal czuła jak woda utleniona wyżera cały brud z ran. Otarła buzie ręcznikiem. Osunęła się po ścianie czekając, aż ból minie.
            Trzy dziewczyny szły powoli po schodach. Iza szła po środku niosąc tace z talerzem ciastek i kubkami gorącego kakao z bita śmietaną. Wspinały się na piętro stawiając powolne i ostrożne kroki. Każda myślała jakie zada Ani pytanie. Które pierwsze, które jest mniej ważne, przez które może poczuć się urażona?
            Weszły do pokoju, gospodyni jeszcze nie było. Położyły tacę na biurku i usiadły na łóżko.  Siedziały tak spięte rozglądając się po pokoju. W „świątyni” Ani były dwa może trzy razy, ale nigdy nie było dostatecznie dużo czasu aby się dokładnie rozejrzeć. Ostatnio jak tu były większość czasu spędziły w łazience czesząc się i malując. Teraz jednak mogły zbadać każdy szczegół. Wszystko tu pasowało do siebie kolorystycznie, dziewczyny wiedziały, że brunetka ma na tym punkcie obsesje. Ciemno fioletowe ściany, biały żyrandol i białe meble na których pod figurkami ( kto zgadnie jaki kolor figurek xD) leżały fioletowe serwetki. Na dużej szafie, w której trzymała większość ciuchów, naklejone były fioletowe kwiaty.  Łóżko z metalowym stelażem pokryte było białą pościelą, a na jednej z poduszek był jasnofioletowy hawajski kwiat. Z nad łóżka uśmiechały się do nich ich własne twarze. Zdjęcia porozrzucane były dosłownie wszędzie. Pod sufitem wisiały zdjęcia jeszcze z szóstej klasy, a niżej ich obecne. Na ścianie było tez już kilka zdjęć jej i Damiana razem. Były tez dwa mini plakaty. Jej ulubionego zespołu The Wanted i Nalla Horana z One Direction. Z tego co wiedziały dziewczyny Ania kocha, a może kochała ten zespół i Nalla. Nad biurkiem z białym laptopem i fioletową lampką były jakieś wycinki z gazet i wydruki z Internetu.
            Przecież nad biurkiem nigdy niczego nie było, pomyślała Martyna. wstała, żeby przeczytać wycinki. Zaczęła czytać nagłówki, aby wybrać sobie coś ciekawego. Wampiry wśród nas,, drugi mówił Czy Madonna jest wampirem?    Obrona przed zmarłymi, czwarty i ostatni jaki przeczytała głosił Czy czosnek pomaga? Matko co ona czyta, pomyślała. A było tego więcej.
– Tam nie ma nic ciekawego – zabrzmiał głos a Marti aż podskoczyła.
– Ania! Nie zauważyłyśmy kiedy weszłaś – wypaliła Magda – mocno boli? – dodała widząc jej twarz.
– Nie, już prawie w ogóle – powiedziała z koszlawym uśmiechem.
            Usiadła na łóżku pomiędzy Izą i Magdą. Czuła, że dziewczyny wbijają w nią wzrok, ale nie odezwała się dopóki materac nie ugiął się pod ciężarem Martyny. Zamykała i otwierała usta, żeby wydobyć z siebie jakikolwiek odgłos. Próbowała na daremno. Blondynka z zielonooką położyły dłoń na ramieniu Ani w tym samym czasie co kasztanowo włosa westchnęła, wtedy coś w brunetce pękło.  Zaczęła mówić bez opanowania. O  tym jak ugryzł ją Klaus dziewięć lat temu. Jak przez nią zginął jej ojciec, ponieważ chciał ją ratować z przed ostrzału wampira. Postąpił odważnie, ale strasznie głupio, powinien ratować swoje życie i tak by się rozprawiła z tym pajacem, a tak straciła ojca. Dziewczyny są pierwszymi osobami które o tym wiedzą, nawet pani Irwin myśli, że jej mąż nieszczęśliwie spadł z drzewa. Żeby uwolnić się od tych wspomnień przeprowadziły się tu, do Zabżerza. Powiedziała jak ćwiczyła sztuki walki w oparciu o filmiki internetowe i filmy, bo nie było ich stać, aby mogła chodzić na zajęcia w szkółce sportowej. Jak zabiła swojego pierwszego wampira, po wyczerpującej walce. O euforii jaka jej przy tym towarzyszyła i wyrzutach sumienia jakie dostała dwa dni później. O swojej najtrudniejszej i najdziwniejszej walce. Kiedy walczyła z naprawdę potężnym wampirem, chyba jednym z pierwszych. Kiedy już prawie umierała, kiedy się poddała tak jak dziś, trzymając twarz nad jej szyją szepnął Chcesz w końcu stać się prawdziwym wampirem, czy przejść przez jasny tunel? Wtedy jakimś cudem udało jej się przebić jego serce dębowym kołkiem, a on powiedział, że to się w niej kiedyś obudzi i dołączy do jego gatunku.
– Uciekłam, miałam traumę przez tydzień. – powiedziała nieco żywszym tonem niż poprzednio. – nie wiem czy powinnam wam to mówić, ale… - Ania chciała wspomnieć o przypuszczeniach co do Damiana, ale się rozmyśliła.
– Żartujesz?! Dobrze, że to zrobiłaś, teraz będziemy mogły cie wesprzeć. – odezwała się Iza.
– Wtedy przed Justyny domem faktycznie biłaś się z tym facetem. – powiedziała któraś z dziewczyn, tak grobowym tonem, że nie pasował do żadnej z nich.
 – Tak. 
– To była straszna opowieść, nie wiem jak mogłaś z nią żyć. – stwierdziła Martyna.
 – Jedno kłamstwo prowadzi do kolejnych  - powiedziała zamyślona Ania – Zanim się obrócisz stoisz w całym ich bagnie. – po tych słowach zapanowała cisza. Każdy rozważał je w myślach. Przecież tak łatwo jest kłamać.
– Została jeszcze sprawa tych pierścionków. – odezwała się zielonooka.
– Ahh tak! – Ania wstała z łóżka klaskając w dłonie.
            Podeszła do biurka i … weszła pod nie. Coś zaskrzypiało, zadudniało i dziewczyna wyszła z pod biurka z małą szkatułką w ręce. Usiadła z powrotem na łóżku i otworzyła skrzynkę. Było w niej pełno złotych obrączek, kolczyków, wisiorków a nawet łańcuszki, znalazło się nawet parę srebnych, ale bardzo mało. A wszystkie te piękności cechowała jedna rzecz. Niebieskie kamyczki z złotymi liniami.
– Ten kamyczek to lapis-lazuri* - powiedziała Ania wskazując dość spory kamyk w kolczyku. – Chroni wampiry przed światłem słonecznym. Dzięki niemu mogą chodzić w dzień jak i w nocy. Na szczęście coraz trudniej teraz zdobyć lapis-lazuri.
            Dziewczyny zaczęły oglądać błyskotki z otwartymi buziami. Niektóre były nieprawdopodobnie piękne i zdobione. W końcu Ania wstała i zaczęła poważnym tonem.
 – Musicie złożyć przysięgę, że nikomu nie powiecie. – a po chwili dodała – Nie, żebym nie miała do was zaufania, ale chciałabym żebyśmy to zrobiły. – dziewczyny pokiwały głowami.
             Usiadły w ala kółku na podłodze. Łowczyni wzięła z biurka kartkę i żyletkę? Dołączyła do dziewczyn siadając na bladokremowych panelach. I zaczęła trochę nie pewnie.
– Chciałabym, żeby to była przysięga krwi. – spojrzała na dziewczyny kładąc po środku kartkę i żyletkę. – Zgadzacie się?
            Iza z Magda przytaknęły, a Martyna ścisnęła swoje palce.
 – Czy to konieczne? – spytała patrząc na Anie spod łba. Ta pokiwała głowa potwierdzająco. – Ale to takie niechigęniczne. – broniła się wciąż. Brunetka położyła dłoń na palcach koleżanki. Wpatrywała się swoimi brązowymi oczami w jej, już zaszklone niebieskie oczy. I wtedy usłyszała cichy ale melodyjny głos
– To podobno aż tak nie boli. – Martyna spojrzała na Magdę  która wypowiedziała te słowa. I ona i Iza wpatrywały się ślepo w żyletkę. Drobniutka blondynka już trzymała w rękach długopis. Chwyciła kartkę i zaczęła przesuwać po niej narzędziem. Reszta dziewczyn utkwiła w niej wzrok. Kiedy skończyła wypuściła głośno powietrze, jakby wstrzymywała je przez cały ten czas. Położyła kartkę na środku tak, żeby każdy mógł przeczytać.
Przysięgam, że wszystkie wydarzenia
Dzisiejszego dnia zabiorę ze sobą do grobu.
Bronić będę tej tajemnicy za wszelką cene.
Pomogę we wszystkim, co będzie dotyczyć sekretu.
Będę jak strażniczka miasta,
Nie pozwolę skrzywdzić przyjaciół i rodziny.

        Iza wciągnęła głośno powietrze, a Martyna podciągnęła nosem, Ania się lekko poruszyła tylko Magda nie okazywała żadnych uczuć. Nagle wstała przeszła ślepo przez pokój i zapaliła światło. Wróciła do zgromadzenia i usiadła po turecku.
– Myślę, że treść jest idealna – odezwała się łowczyni. – Tylko – chwyciła kartkę i długopis – Mała korekta. Przysięgam, że będę bronić wszystkich znających tajemnice na wszelkie znane mi sposoby. – i złożyła swój podpis.  – Ten tekst  dotyczy tylko mnie, was przysięga którą ułożyła Madzia.
– Ale dlaczego?
 – Bo musze was chronić. Jeżeli któryś z wampirów dowie się, że znacie łowczyni mogą was… Boże nawet nie chcę o tym myśleć!
            Zapadła cisza nie było słychać nawet oddechów dziewcząt. W końcu blondynka chwyciła długopis, złożyła krótki podpis.  Złapała żyletkę i rozcięła opuszkę swojego palca, lekko się skrzywiła, ale szybko położyła zraniony palec na podpis który przed chwilą złożyła, pozostawiając jaskrawo czerwoną plamkę. W ślad za nią poszła Iza, tez nie okazywała zbyt dużo uczuć związanych z kaleczeniem palca. Ona pozostawiła intensywnie czerwona kropkę. Martyna po chwili wahania tez rozcięła palec z sykiem bólu, a z niego na papier poleciała jaśniutka, niemal pomarańczowa krew. Na koniec żyletkę do reki wzięła Ania. Rozcięła swój palec bez żadnych oznak jakiegokolwiek bólu. Z rany pociekła bordowa ciecz. Kiedy pierwsza kropelka spadła na papier coś zasyczało. Razem z drugą kropelką zgasło światło. W pokoju zapanowała ciemność. Rozległ się huk! Pisk! Słychać było podmuchy wiatru. By w końcu usłyszeć przeraźliwy krzyk. Potem jeszcze jeden huk i zapaliło się światło.
– Coś mnie złapało! Coś mnie złapało!! – krzyczała Marti – Boże coś mnie dotknęło! To było przeraźliwie zimne!

·         Ten talizman zaczerpnęłam z książki Pamiętniki Wampirów Zachęcam do przeczytania, naprawdę ciekawa xD
Jestem... przepraszam, że o takiej porze... ledwie się wyrobiłam. Chce bardzo podziękować komentującym dziewczyną. Jesteście kochane!! *.* 
Poprawiłam błędy jakie wkradły się do tego rozdziału, mam nadzieje, że wszystkie. jeśli nie piszcie w komentarzach postaram się poprawić jak najszybciej =)

wtorek, 20 maja 2014

Rozdział XI



            Ania leżała w śniegu z zamkniętymi oczami. Jej włosy były mokre, a peleryna nasiąknięta wodą. Na sobie czuła ciężar pochylającego się mężczyzny. W myślach żegnała się z życiem i przepraszała Boga za liczne grzech. Była pewna, że zaraz umrze, była na to przygotowana.
            Na swojej twarzy poczuła płytki oddech. Nie było to przyjemne. Przez zaciśnięte oczy nic nie widziała, ale wytężała swój słuch czekając. I usłyszała. Dźwięk, przypominający wbijanie. Ania wyobraziła sobie słupek wbijający w ziemie. Na twarzy poczuła długi, słabnący oddech. Usłyszała cichutki jęk, krzyk bólu. Ale słychać w nim było też zdziwienie. Na koniec usłyszała głuche tępniencie i zrobiło jej się lżej. Jakby pozbyła się wielkiego ciężaru. Wszystko działo się tak szybko, że dziewczyna nie mogła poskładać tego w całość. Słyszała szybki, płytki oddech. Powoli uniosła powieki. Nad sobą zobaczyła wysoką, szczupłą postać. Była pochylona więc jej ciemno brązowe włosy lekko zakrywały twarz. To była Iza!! Dziewczyna patrzała się trochę w lewo od twarzy Ani. Brązowooka spojrzała w tą stronę, a jej źrenice mocno się rozszerzyły. Tuż obok swojej twarzy zobaczyła drugą całą we krwi. Zielone oczy wciąż były szeroko otwarte, usta też nie były zamknięte do końca. Burza brązowych loków poklejonych krwią opadała na czoło. Ania wstała powoli patrząc na wampira. Kiedy już stała zauważyła, że z jego pleców wystaje mała część olchowego kołka. Drewno było naprawdę mocno wbite. O ile nie pomyliła końca kołka z guzikiem, to na wylot. Dziewczyna spojrzała na swoją koleżankę. Dzieliło je parę kroków. Podeszła do niej i mocno przytuliła. Iza płakała, dygotała i bała się objąć Łowczyni. Uratowała mi życie i płacze, pomyślała Ania, płacze bo zabiła taką szumowinę! Nie powinna płakać z takiego powodu.
 – Dziękuję – szepnęła w końcu w włosy Izy. Ta otwierała i zamykała usta nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Pokiwała tylko głową. – To była szumowina, zwykła glizda. – szeptała dalej we włosy obejmowanej dziewczyny. – Nie płacz. Bardzo dobrze, że to zrobiłaś. – Brunetka odsunęła ją od siebie i spojrzała w jej zapłakane kocie oczy. – Nie płacz bo zaraz ja się rozbeczę.
            Iza otarła oczy rękawem kurtki. Co nie dało za dużego efektu, bo też był mokry od „turlania” w śniegu. Ania dostrzegła jeszcze jak unosi się jeden z kącików ust zielonookiej.
 – Już w porządku? – spytała, aby się upewnić.
 – Tak. Ta glizda sobie zasłużyła. – na jej ustach zagościł cień uśmiechu.
– Masz absolutną race – powiedziała spoglądając przez jej ramię.
W ich kierunku zmierzały Martyna z Magdą. Spieszyły się potykając o własne nogi. Widać było, że boją się tak samo jak Izka. Boją się jej, dziewczyny o kręconych włosach której mówiły prawie wszystko i myślały, że i one wiedzą o niej większość. A to wszystko okazało się być zwykłą fikcją. Bajką dla dzieci o „przyjaciółkach mówiących sobie wszystko”. Zielonooka odwróciła się, aby sprawdzić co przykuło uwagę Ani. Wiedząc już co, a może kto, to taki spojrzała z powrotem na dziewczynę stojącą obok z pytającym wzrokiem.
– Idź . Ja tu trochę posprzątam. – powiedziała pochylając się nad brunetem i zdejmując mu obrączkę z niebieskim kryształkiem. Ciało nie zmieniło się w popiół, bo zachodzące słońce zakrywały szare chmury.
 Spojrzała jeszcze raz na dziewczyny i odwróciła się. Cały widok zasłoniły jej wielkie, błyszczące, czarne skrzydła. Uderzyła wielkiego kruka ręką, niestety w lewej która była cała nie było tyle siły, więc ptak prawe w ogóle nie zareagował. A ona na swojej twarzy czuła jego ostre pazury. Ponowiła więc próbę, tym razem prawą ręką. Poczuła straszny ból, ledwie do wytrzymania.  Na szczęście tym razem się udało. Ptaszysko pod wpływem ciosu odleciało na parę metrów. Kruk szybko się otrząsnął i znowu zaczął lecieć prosto na dziewczynę. Brązowooka uchyliła się w ostatniej chwili, ale ptak zahaczył szponami o jej włosy. Brunetka syknęła z bólu. Odwróciła się w stronę w którą poleciał ptak, ale go tam nie było. Obróciła się wokół własnej osi i ujrzała już dwa wielkie ptaki. Kruk i sroka leciały prosto na siebie. Drapały się pazurami, kłapały dziobami i łopotały skrzydłami, a przy tym jeszcze głośno krakały. Dosłownie ze sobą walczyły, prowadziły zacięty bój, żaden z ptaków nie chciał odpuścić. Wyglądało to tak jak kiedyś przed jej domem. Musiała zamknąć oczy bo z czoła kapała na nie krew. Kiedy je otarła i otworzyła ptaków już nie było. Zamiast nich obok niej stały trzy przerażone dziewczyny. Krzyczały coś, ich słowa zlewały się w jeden niezrozumiały dźwięk. W końcu ucichły. Po chwili ciszy która była ukojeniem dla uszu odezwała się Magda.
– Wyglądasz okropnie. – Ania uśmiechnęła się na te słowa.
            Ale nie mogła zaprzeczyć. Wyglądała fatalnie. Była cała mokra. Peleryna choć nadal zapięta krzywo wisiała na ramionach dziewczyny nasiąknięta wodą. Zamiast idealnie spiętego „końskiego ogona” miała na głowie istną „szopę”. Jej loki sterczały w każdą stronę, a do czoła było parę przyklejonych przez pot i krew. Czarna, ciepła bluza była mokra, a prawy rękaw tak nasiąknięty jej krwią, że można ją było odróżnić o koloru bluzy.  Pod sobą miała dość sporą czerwoną plamę, która przez brak słońca wpadała w szarość. Jednak to jej twarz wyglądała najgorzej. Była cała w tej ohydnej lepiącej się cieczy – mieszanki krwi i potu. Szpony kruka strasznie ja rozdarły. Przez spływającą i zaschniętą już ciecz dostrzec można było świeżę rany. Głębokie i długie.
– Nie przejmujcie się – powiedziała dziewczyną – Do wesela się zagoi – roześmiała się, ale szybko przerwała widząc, że dziewczyną wciąż nie jest do śmiechu.
            Stały i patrzyły jak Ania rozrywa swoją pelerynę i zawiązuję swój zraniony nadgarstek.
Boże, to straszne, myślała Marti, jak długo ona tak żyję?
Podejrzewałam, że trenuje jakieś sztuki walki. Ale, żeby coś  takiego?! To z kolei myślała Iza.
To jest gorszę niż wszystkie moje tajemnice razem wzięte, pomyślała Magda.
– Chciałam z wami rozmawiać tutaj, ale chyba lepiej będzie zrobić to w domu. – powiedziała Ania już po „opatrzeniu” rozdartego nadgarstka i wytarciu twarzy. – Ja muszę się umyć a wam dobrze zrobi herbata i kaloryfer. – uśmiechnęła się, a dziewczyny pokiwały głowami.
            Brunetka widząc zgodę dziewczyn odwróciła się i zaczęła wspinać na górkę za która znajdował się most.
– Hej – zawołała Iza – My jesteśmy samochodem. Chcesz to cie podwieziemy – na twarzach trójki dziewczyn pojawił się blady uśmiech. Znowu ruszyła w ich stronę. I nagle sobie przypomniała.
– Gdzie jest ten łysol!? – zawołała
– Co ?! – zdziwiły się dziewczyny.
 – Gdzie leży ten mężczyzna który atakował Magdę?
– Nie mam pojęcia, ale to było gdzieś obok tego bruneta. – zaczęła blondynka. Martyna jej przerwała.
 – To chyba tam. – powiedziała wskazując wielką szarawo-czerwoną plamę. Trudno było rozpoznać kolor. Plama znajdowała się za Izą, jakieś dwadzieścia metrów od wierzby. Ania ruszyła w tamta stronę, a dziewczyny za nią.
– Może lepiej tu zaczekajcie. – zaproponowała.
– Żartujesz?! – odpowiedziały wciąż krocząc za brunetką.
            Już się tak nie bały. Kiedy doszły do łysego mężczyzny brązowooka przewróciła go na plecy i zaczęła szukać jego talizmanu. Ten wampir miał kolczyk w lewym uchu. Wyjęła go i zaczęła iść w stronę ulicy, a dziewczyny poszły za nią z zdziwionymi minami.
– Czemu go okradłaś? – odważyła się spytać Marti.
– Słucham!? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Ania.
– Brunetowi zabrałaś pierścionek, a temu kolczyk… – zaczęła Iza. – czemu to robisz?
 – Wyjaśnię wam w domu, ale naprawdę nie macie się czym martwić. – roześmiała się.
            Szły tak we czwórkę w szarości wieczoru brodząc w śniegu. Gdzie nie gdzie przez wielkie ciemne chmury przebijały się pomarańczowe promienie zachodzącego słońca. Szły w ciszy. Kiedy doszły do ulicy przejeżdżające akurat samochody zwalniały, żeby zobaczyć, kto o takiej porze wraca z nad rzeki. A gdy widzieli cztery blade dziewczyny, w tym jedną w pelerynie i całą obkrwawioną, (a tak się złożyło, że wszystkie miały czarne kurtki) kroczące z pustym wzrokiem wpatrzonym w jeden odległy punkt, czym prędzej dodawali gazu.
            Nareszcie siedziały w samochodzie. Iza przekręciła kluczyk i ruszyły. Włączyła ogrzewanie i spojrzała na Anie by się upewnić. Ta pokiwała tylko głową. Zielono oka zrozumiała, jechały do domu Ani.
– Jak już przyjedziemy powiedzcie mojej mamie, że musiałam pilnie do łazienki. – zaczęła brązowooka – Nie może mnie widzieć w takim stanie. –uśmiechnęła się a dziewczyny pokiwały głowami. –Dzięki.
 – Ale musisz nam wszystko wyjaśnić, z najdrobniejszymi szczegółami. – powiedziała Magda grożąc jej palcem. – Tym razem się nie wymigasz. 
– Nie ma problemu – powiedziała brunetka – Najwyższy czas, abyście się dowiedziały wszystkiego – reszta drogi przebiegła w ciszy.
            Ania szybko otworzyła drzwi, krzyknęła mamie „cześć” i szybko pobiegła na górę do swojego pokoju. Za nią weszły dziewczyny, a jej mama wyszła z salonu z Kamilem na rękach.
 – A jej co odbiło? – spytała spoglądając na schody.
 – Musiała pilnie do łazienki. – powiedziała Iza. Tylko ona pamiętała co odpowiedzieć na to pytanie.
– Coś bardzo jej się chciało.
– Tak – przyznała Marti – Już od rzeki. – Magda z Izą spojrzały na nią wymownie. Co ja znowu zrobiłam, pomyślała.
– CO?! Od rzeki? – spytała rodzicielka Ani, stawiając syna na podłogę.– przecież teraz jest tam straszne niebezpiecznie! Czy wyście zgupiały!?
– Od jakiej rzeki? Od żelków proszę pani – roześmiała się niepewnie Magda. A Iza spojrzała na Martynę z wyrzutem.  Widać było, iż pani Irwin im nie uwierzyła. 
– Zjadłyśmy cztery paczki w samochodzie.  – dodała zielonooka, a reszta jej przytaknęła.
 – No dobrze. Powiedzmy, że wam uwierzyłam – odezwała się znów mama Ani, podejrzliwym tonem głosu. – Chcecie coś ciepłego do picia, a może coś przekąsicie?
–  O tak! Kakao z bitą śmietaną!
– Martyna! – skarciły ją koleżanki.

– A więc cztery razy kakao z bitą śmietaną. – roześmiała się mama – chodźcie do kuchni to długo nie potrwa. Kamil uważaj, bo potłuczesz talerzyk! – wypowiedź zakończyła krzykiem na synka, który tańczył w kuchni z czekoladą w jednym ręku i talerzykiem w drugiej.


 Hej :) Rozdział jedenasty już gotowy... mam nadzieję, że się spodobał :D Może uznacie, że się powtarzam, ale chce Was prosić o komentarze, których ciągle praktyczne brak jak na taką liczbę wyświetleń :/ Naprawdę wystarczy tylko "przeczytałam"... to jak?

PS. Chciałam podziękować BooBearry dzięki której mam nazwisko Ani. I właśnie z jej katalogu nazwisk ( chodzi mi o mózg xD) będą czerpane wszystkie inne nazwiska jakie się tu znajdą. Dziękuję :* 

sobota, 10 maja 2014

Rozdział X



            Rumun dotarł do niej pierwszy, złapał za nadgarstki i mocno do siebie przyciągnął. Wtedy Ania kopnęła go z całej siły w genitalia. On zgiął się z bólu. A dziewczyna oczywiście to wykorzystała. Złapała chłopaka za tłuste dugę włosy i kopnęła go w twarz z kolana. Upadł. Stopa na ułamek sekundy zatrzymał się widząc swojego kolegę leżącego bez przytomności na śniegu z zakrwawionym nosem. W końcu się otrząsnął i ruszył na brunetkę. Ta również do niego podeszła i zanim zorientował się co się dzieje jego głowę przeszył straszny ból. Prawy sierpowy dziewczyny był naprawdę mocny. Pod wpływem pulsującego bólu Mateusz cofnął się i lekko ugiął. Ania podskoczyła, zrobiła obrót w powietrzu i uderzył nogą w niekrwawiący profil chłopaka. I ten goryl pod wpływem ciosów zemdlał. Dziewczyna rozejrzała się czy czasem nikt tego nie widział i na szczęście oprócz jednego wielkiego ptaka nikogo nie zauważyła. Zostawiła Rumuna i Stopę mając nadzieje, że brak przytomności długo nie potrwa i zaczęła biec do domu.
            Otworzyła drzwi i prawię się przewróciła. Jej nogi obejmował Kamil.
– Cemu tak dlugo cię nie było? – spytał.
– Zaraz ci powiem tylko zamkną drzwi – powiedziała z uśmiechem. Kiedy ją puścił szybko się odwróciła i zamknęła dębowe drzwi – Byłam z kolegą w kinie – odpowiedziała na zadane prędzej pytanie.
– Dlugo byłaś i nie miałem co lobić – powiedział urażony.
– Przepraszam. – rzekła biorąc go na ręce i całując.
            Zaniosła brata do salonu i poszła się rozebrać. Zdejmując szal oświeciło ją, nie wzięła swojego plecaka z samochodu Damiana. Zaczęła obmacywać swoje uda i pupę szukając telefonu, żeby zadzwonić do blondyna. Już zaczęła się obawiać, że zgubiła go kiedy „dawała nauczkę” dwóm Mateuszą ale przypomniała sobie, że po teatrze wkładała go do plecaka. Co za pech! Poszła do kuchni, żeby przywitać się z mamą, ale przy okazji zwędziła ze stołu kawałek marchewki i czekoladę. Wspięła się schodami na piętro i weszła do swojego pokoju. Głośno ugryzła marchewkę i ostrożnie zamknęła drzwi. Wzięła drugi gryz zapalając światło. Zaczęła się dusić, próbowała wypluć kawałek marchewki którym się zadławiła się na widok przystojnego niebieskookiego blondyna siedzącego na łóżku. Uśmiechnął się do niej uwodzicielsko. Dziewczyna z trudem przełykając pomarańczowe warzywo otworzyła usta, ale chłopak ją uprzedził wskazując krzesło koło biurka na którym leżał czerwony plecak adidasa.
 – Przyniosłem ci plecak zapomniałaś wziąć z samochodu. A swoją drogą miłe przywitanie – uniósł kąciki ust.
– Dziękuję, ale… oh proszę powiedz, że mama cie tu przyprowadziła.
– Mogę to powiedzieć jeśli chcesz, ale prawdą jest, że wszedłem przez okno.
 – No pięknie – wyrwało się dziewczynie. Wzięła kolejny głośny gryz.
– Ale jestem pewny, że twoja mama nic nie słyszała.
– No okej, skoro przyniosłeś mi plecak, to chyba…
- Nie! – przerwał Ani w pół zdania – ty nie mogłaś zostać u mię, to ja zostanę u ciebie.
– Oszalałeś?! – zawołała.
– Ostatnio twoja mama o niczym nie wiedziała, teraz też się  nie dowie. Obiecuję.
– No, nie jestem pewna czy to dobry pomysł – powiedziała Ania otwierając Milkę i łamiąc sobie kostkę – Chcesz? – spytała siadając obok Damiana. Ten zaprzeczył.
            Dziewczyna przybliżyła się jeszcze trochę do chłopaka.
            Pachniał lasem. Wyczuwała dęby i buki. Ten uroczy blondyn zawszę pachniał inaczej niż inni chłopcy, którzy używali masę dezodorantów. Ale dopiero teraz Ania poczuła czym pachniał naprawdę. Kora drzew, dębowe liście i śnieg? Czy to możliwe? Spojrzała w jego duże niebieskie oczy, zabłysły tak jak jeszcze nigdy. Dziewczyna patrzyła w nie i czuła, że odpływa. Poczuła dotyk rąk Damiana na swoim karku i na biodrach. Delikatnie kładł ją na poduszki. Potem jego palce zaczęły wplątywać się w jej włosy, głaszcząc jej głowę pochylana w bok. Drugą jego rękę czuła przesuwającą się z jej bioder na udo.  Chłopak jedna ze swoich nóg włożył po między jej. A trzymana przez siebie nogę dziewczyny przybliżył do siebie tak, że jej kolano było mniej więcej na wysokości jego żeber. Zobaczyła jak chłopak zbliża twarz do jej twarzy, potem zamknęła oczy. Niebyła pewna czy jest gotowa, ale jeśli się wycofa chłopak na pewno zrozumie. W myślach usłyszała tylko jedno słowo. Wybacz. Po tym słowie poczuła ukłucie na szyi, gdzieś w okolicy tętnicy. Ale to nie trwało długo już po chwili czuła rozkosz. Namiętność, aż ją rozsadzała. Namiętność, rozkosz, radość te uczucia w niej pulsowały z niewiarygodną siłą. Czuła radość, ale nie tylko swoją, wydawało jej się, że to uczucie dzieli razem z ukochanym, jakby się połączyli. To wszystko było jak narkotyk. Buzujące w dziewczynie uczucia sprawiły, że zemdlała.
            Ania obudziła się ze wschodem słońca. Dziś Damiana też nie było. Dziewczyna od razu spojrzała na lustro, ale nic tam nie było. Położyła się i odwróciła w stronę okna. Podniosła na nie wzrok. W ułamku sekundy znalazła się przy nim i rozwijała karteczkę do niego przyczepioną.
            Żal mi było Cię budzić, następnym razem się pożegnam. KC
                    DL
            Pismo w tym liściku nie za bardzo przypominało pismo Damiana. To wyglądało jakby ktoś ruszał mu rękaw czasie pisania, albo sam się trząsł, a gdzie nie gdzie widać było krople wody rozmazujące atrament. Ale nie miała więcej czasu na rozmyślania, bo mama wołała ja na śniadanie.
            Kiedy już zjadła poszła do toalety umyć się i ubrać. Na sam koniec stanęła przed swoim dużym lustrem, żeby się uczesać. Rękoma splątała włosy w kucyka, już chciała związać je gumką, kiedy na swojej mlecznej szyi gdzieś w okolicach tętnicy (o ile dobrze pamięta z biologii) zauważyła dwie czerwone plamki. Wpatrywała się w nie w lustrze. Wyglądają jak dwie krostki po ugryzieni komara. Ania puściła włosy i dwoma palcami dotknęła tych „krostek”. Nie zaswędziało, ale zabolało. To chyba jednak nie są ranki po komarze. Dotykając je opuszkami palców stwierdziła, że to są już za strupiałe rany. Wyczuwalny był na nich mały, szorstki strupek. Ale przecież wieczorem ich nie było, myślała gorączkowo, nie czułam też żadnego skaleczenia. Zresztą jak mogła się skaleczyć w szyję? Myślała tak chwile, aż stwierdziła, że kompletnie nie pamięta co działo się wczorajszego wieczoru. Za każdym razem kiedy Damian jest u niej w domu nic nie pamięta. W końcu dała sobie z tym spokój, bo przecież nie może spędzić całego dnia przed lustrem. Zaczesała włosy po boku tak, żeby nie było widać jej dwóch strupków na szyi i zeszło do salonu.
            Koło południa kiedy wreszcie udało jej się wymknąć bratu zadzwoniła do Izy, Magdy i Martyny. Zastanawiała się czy wyjawić swój sekret Marti, bo to bardziej była przyjaciółka Izy niż Ani, ale stwierdziła, że jej też należą się wyjaśnienia. A we czwórkę naprawdę dużo przeżyły. Umówiły się na w pół do czwartą na polanie kolo rzeki. Dziewczyna stwierdziła, że pokarze się im w całości. W swoim stroju, z ostrymi akcesoriami o które tak dba. Dlatego miały spotkać się tak późno, żeby nikt nie rozpoznał Ani i nie pomyślał, że jest wariatką.
            Szła lasem brodząc w śniegu. Pada tylko dwa dni a już sięga łydek. Do rzeki musiała iść okrężną drogą, z wiadomych powodów. Kiedy od wciąż powolnie płynącej wody dzieliły ją około dwudziestu metrów powietrze przeszył mrożący krew w żyłach krzyk. Trwał i trwał a Ania stała osłupiona. Przez głowę przebiegły jej najstraszniejsze myśli. Kiedy odzyskała świadomość dziewczyna zaczęła biec ile sił w nogach. Rozległ się kolejny już krótszy, pełen rozpaczy, słychać w nim było bul i przerażenie. Z pośród tego głównego szło usłyszeć inne, krótsze, pełne strachu. Dziewczyna przebiegła przez most, od tego hałasu dzieliła ją tylko mała górka. Jest na jej szczycie. To co ujrzała  sparaliżowała ją, jak jeszcze nigdy.
            W malutkiej dolinie krzyczały trzy dziewczyny. Szczupła blondynka, wysoka brunetka i średnia o kasztanowych włosach. Była też tam dwójka mężczyzn. Wysoki przystojny brunet z burzą loków i zielonymi oczami, były jak błyszczące szafiry widoczne z znacznej odległości. I niski łysy mężczyzna, dużo grubszy i starszy od poprzedniego. Iza stała jeszcze na nogach miotając się i krzycząc w objęciach bruneta. Magda leżała w śniegu krzycząc ile sił w płucach próbując wyrwać się łysolowi. Martyna krzyczała najgłośniej i najdłużej, pomimo, że nie była atakowana. Stała sparaliżowana pod wielką wierzbą. Ania biegła ile sil w nogach. Iza była bliżej, ale Magda bardziej potrzebowała pomocy, kalkulowała w myślach. W końcu stwierdziła, że biegnie do blondynki. Dwa metry przed leżącą parą brunetka skoczyła do przodu, łapiąc łysego z rękę i kark. Wylądowała na nim, szybko oberwał jej prawym sierpowym. Próbował się wyrwać obnażając kły, ale dziewczyna trzymała już w rękach olchowy kołek. Zamachnęła się, żeby wbić mu go w serce, ale na swoich ramionach poczuła żelazny uścisk, który z łatwością podniósł ją i rzucił pięć metrów od leżącego wampira. Brunetka po mimo oszołomienia szybko wstała. Magda pochylała się nad leżącą Izą, a w ich kierunku biegła zapłakana Martyna. Ania rozglądała się za kołkiem, który wypadł jej z ręki. W uszach dudniły jej kroki, coraz głośniejsze, coraz bliższe. Cholera! Gdzie jest ten pieprzony kołek?! Krzyczała w myślach. Spojrzała w lewo i zobaczyła białe błyszczące zęby. Leżała na podłodze i szarpał się z brunetem. Jedna jego ręka przyciskał głowę dziewczyny do podłoża a drugą próbował przytrzymać jej ręce. Jeszcze nie złapaną przez wampira dłonią wyszperała z kieszeni ołowiane naboje i uderzyła nimi mężczyznę. Połowa jakim cudem wbiła się w jego policzek. Upadł obok wyjmując ołów z twarzy. Ania nie miała czasu się podnieść, bo łysy wampir już schylał się w jej kierunku. Dziewczyna kopnęła go z całej siły w brzuch, pochylił się obejmując swój tors. Brunetka szybko się podniosła. Chwyciła kołek który miała przyczepiony do paska. Trzymając go z całej siły uderzyła nim łysolca w twarz. Polane znowu przeszył straszny krzyk. Mężczyzna upadł przodem grzęznąc w śniegu. Łowczyni wbiła mu w plecy kołek. Podniósł lekko głowę, ale zaraz znowu ciężko upadła. Zwróciła się do dziewczyn. Te coś krzyczały i pokazywałaby na nią. Na śmierć zapomniałam, pomyślała orientując się o co chodzi. Odwróciła się. Znowu leżała w śniegu. Wampir wbił końcówki kłów w jej nadgarstek. Dziewczyna wyrwała rękę powodując tym straszne obrażenia. Rozdarte miejsce krwawiło i widać było „żywe” mięso. Brunet od zapachu krwi dostał jakby więcej siły.
            Na dłoni Ania czuła swoją spływającą krew, a na twarz kapała jej czerwona ciecz z poranionej twarzy mężczyzny. Dziewczyna wyrywała się jeszcze chwile, ale traciła siły, a wampir je zyskiwał. Dostała dwa potężne ciosy w buzię i się poddała.
- Nie możesz tego zrobić, co z dziewczynami?- usłyszała w swojej głowię.
- Ale ja nie mogę. – mówiła w myślach
 – Chcesz, żeby je zabił?
 – Nie!
To walcz!!

            Znowu zaczęła się szarpać. Udało się jej wyrwać jedna rękę, ale przeciwnik szybko je pochwycił uderzając ją przy tym w brzuch. Nie… nie dam rady. Zamknęła oczy czekając na śmiertelny cios.


Witajcie :)
Przybywam z kolejnym rozdziałem, mam nadzieje, że się spodobał. Dużo się w nim dzieje i nie wiem czy nie za szybko, dlatego jeśli coś Wam nie pasuje to od razu mówcie (komentujcie) Aha, myślę, że teraz rozdziały będą co 10 dni, bynajmniej jak na razie :D