niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział XIV


            Ania zbiegała po schodach zapinając bluzę. Nie zaliczyła nawet porannej toalety. Miała rozczochrane włosy, nieświeży oddech i śpiochy w oczach*. Szybko wsunęła kozaki na nogi, ubrała kurtkę nawet jej nie zapinając i otworzyła dębowe drzwi.
– Mamo! Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę! – krzyknęła.
– Ale bez… - zawołała z nią pani Irwin, ale brunetka już zatrzasnęła drzwi.
            Biegła po chodniku ile sił w nogach. Gdyby to były jakieś zawody na pewno by wygrała. Skręciła w boczna uliczkę, żeby choć trochę skrócić sobie drogę do szpitala.
            Windą wjechała na drugie piętro gdzie znajdował się odział intensywnej terapii.  Kiedy wchodziła w obskurny korytarz zobaczyła zapłakaną Izę siedzącą, chociaż nie, skurczoną na twardym, metalowym krześle. Wyglądała naprawdę mizernie. Ania podbiegła do niej i uklękła przed nią. Spojrzała prosto w jej zapłakane kocie oczy.
– O Boże…! Co się stało? – Iza pokręciła tylko głową zaciskając usta w wąska linie. – Mów, wtedy poczujesz się lepiej. Byłaś tak roztrzęsiona kiedy dzwoniłaś. – dziewczyna dalej siedziała cicho. Ania usiadła obok niej i objęła ja ramieniem.
– Mój… mój tata nie, nie żyje… - wypowiedź przerwał potok łez. Mówiła dalej po otarciu ich i wydmuchaniu nosa – A mama… je-jest w ciężkim stanie i… i ciągle bredzi coś o jakimś wam-wampirze – znowu zapłakała żałośnie.
 –  Będzie dobrze… - brązowo oka nie wiedziała co jeszcze powiedzieć.
            Jak miała pocieszyć swoją… hymn już chyba przyjaciółkę? Ania sama pewnie by się rozpłakała i płakałyby razem siedząc i obejmując się.  Ale tak nie było, brunetka sama przeżyła stratę ojca i widziała tyle martwych osób… zresztą sama większość zabiła. Nie potrafiła teraz wycisnąć z siebie ani jednej łzy, zaszkliła tylko oczy. Ale czy nie była egoistką? Jeszcze niedawno płakała nad swoim losem, bo wróciła Klaus, a teraz nie potrafiła płakać z powodu śmierci najbliższej osoby swojej przyjaciółki. Czy można to nazwać egoizmem?
- Nie płacz już. Masz mnie, Magdę, Marti i… - nie była pewna czy powinna to mówić, ale jednak powie – i masz jeszcze mamę – Iza pociągnęła nosem. Zapadła chwila ciszy przerywana pochlipywaniem zielonookiej.
– Będę ja mia-miała jeśli nie s-spę-dzi reszty ż- życia w psychiatryku. Lekarze u-uwarzają, że przeżyła trałmę i temu mówi o tym d-dia-ble czy wam-pirze.
            Diabeł, to słowo nie dawało Ani spokoju. Diabeł… czy ona czasem tez tak na kogoś nie mówiła? A może to była jakaś strona internetowa? Co?! Strona internetowa? Pomyślała. Nie to był jakiś facet. Taak, jakiś mężczyzna, ale jaki?
– Nie mów tak – powiedziała Ania, wyrywając się z zamyśleń – powiadomiłaś już swoja rodzinę? Marti i Magda też długo się nie zjawiają.
– W sumie, w-wiesz tylko ty.
 – Mam zadzwonić do twoich krewnych, czy sama to zrobisz, jak będziesz gotowa?
 – Zrobię to, zrobię to teraz. – powiedziała wyjmując swój telefon z kieszeni.
            Ania zostawiła ją. Sama wystukując numer Madzi, potem Martyny, a na sam koniec swojej mamy.
            Kiedy zauważyła, że Iza skończyła już rozmawiać przez telefon podeszła do niej. Siadając oznajmiła, że dziewczyny niedługo przyjadą i, że ma nocować u niej w domu.
 – Oh… dziękuję – powiedziała obejmując brązowooką.
–Nie ma za co. Jesteśmy przyjaciółkami – Choć od niedawna, dosłownie od wczoraj, pomyślała – Musimy sobie pomagać.
– Dzień dobry. – przeszkodziła im kobieta po trzydziestce. Wytapetowana z mocno czerwoną szminka na wąskich ustach. Czarne włosy z siwymi pasmami spięte miała w ciasnego koka. – Panna Styles?  - Iza spojrzała na nią i pokiwała głową – Mama znowu się obudziła. Jest spokojna i kontaktuje prawidłowo. Myślę, że możesz się z nią zobaczyć. Ale nie dłużej niż dziesięć minut.
– Dobrze. Idziemy – powiedziała zielonooka wstając i ciągnąc za sobą Anie.
            Już miały wchodzić do sali, kiedy ktoś zaczął wołać ich imiona. Odwróciły się pospiesznie i zobaczyły blondynkę biegnącą w ich stronę, a zaraz za nią biegła dziewczyna zgarynająca z swoich zaspanych oczu długie kasztanowe włosy. Zatrzymały się przed nimi, żeby złapać oddech. Niestety im to nie wyszło, bo Iza trzymała je już w swoich objęciach, a to im tego nie ułatwiło.
– Dziękuje wam dziewczyny. Dziękuję – mamrotała. Po chwili w stalowy uścisk chwyciła Anie. Tuliły się tak przez chwile, a Styles znowu zaczęła płakać.
  – Yhy, yhy – chrząknięcie pani doktor zabrzmiało jak grzmot burzowy.
 – Ah tak – powiedziała zielonooka – już idziemy położyła rękę na klamce.
- Przykro mi, ale wejść mogą tylko dwie osoby – powiedziała kobieta.
             Iza spojrzała na przyjaciółki wzrok zatrzymując trochę dłużej na tej co była tu pierwsza. Martyna z Magdą skinęły głowami i wycofały się, żeby usiąść na krzesła. A dwie brunetki weszły do sali, niestety razem z czarnowłosą kobietą.
            To była duża sala. Ściany pokrywała jasno zielona farba, a podłoga wyglądała jakby to były kremowe kafelki, ale nie dudniły kiedy się po nich kroczyło. W pomieszczeniu znajdowały się trzy duże łóżka, ale tylko jedno było zajęte. Pod białą, w niektórych miejscach pożółkłą pościelą, leżała blada kobieta. Jej twarz była jakby szarawa, okalały ja czarne włosy. Do spoconego czoła przykleiło się parę kosmyków. Podkrążone oczy ślepo wpatrywały się w okno, za którym słońce znajdowało się już na środku nieba. Pani Styles nawet nie spojrzała na przybyłych gości, którzy małymi kroczkami zbliżali się do jej łóżka.
-  Mamo? – odezwała się Iza, klękając przy łóżku. Kobieta nie zareagowała.
            Pani doktor została przy drzwiach a Ania stała dwa metry od łóżka.
- Mamo, słyszysz mnie? – nic – Mamo…? – tym razem kobieta spojrzała na swoja córkę a ta ją przytuliła.
            Na ustach pani Styles pojawił się prawdziwy uśmiech. Pierwszy okaz jakichkolwiek uczuć. Ania podeszła bliżej przytulających się osób. Iza odsunęła od siebie matkę i spojrzała na koleżankę ze łzami, ale i szczerym uśmiechem. Jej rodzicielka także to zrobiła. I nagle jakby całe szczęście z niej wypłynęło, jak z przewróconej szklanki woda. Kobieta zbladła, jej tęczówki pociemniały. Zaczęła bezgłośnie krzyczeć. Do jej oczu wdarło się przerażenie, a twarz błagała o litość.
            Lekarka podbiegła do nich i odsunęła dziewczynę od matki. Ta nie miała już siły by płakać więc stała tak odepchnięta z przerażoną miną. Brązowooka też się odsunęła, żeby zrobić miejsce pani doktor. Zbliżała się do Izy, ale na swojej rozdartej do żywego mięsa dłoni poczuła żelazny uścisk pomarszczonych rąk. Syknęła z bólu. Spojrzała na trzymającą ja panią Styles. Kobieta prawie wypadła z łóżka byle tylko trzymać rękę dziewczyny.
- To przez ciebie! – mówiła z szeroko otwartymi oczami – To twoja wina! Teraz… - zamknęła oczy i zaczęła się kołysać, co sprawiło, że doktor ledwie ją utrzymywała nad podłogą.  Brunetka zaś spróbowała wyrwać rękę.
-  Zabij! – znowu otworzyła szeroko oczy, a twarz stała się stanowcza – Zabij go!
-  Co?! Co pani mówi?
- Musisz go zabić, albo on zabije ciebie! – dziewczyna przestała się wyrywać.
- Tylko ty możesz. Ty potrafisz. Zabij!
- Dobrze… - odpowiedziała nie do końca wiedząc o co chodzi. Ale podziałało. Kobieta puściła jej obolałą rękę. Położyła się i zasnęła.
            Lekarka spojrzała na nią i  wskazała ręką na drzwi, aby wyszły. Ania obieła przerażoną Izę i razem wyszły z sali. Zaraz podbiegły do nich Magda z Martyną. Chyba widziały wszystko przez okienko w drzwiach, a na pewno słyszały krzyki rodzicielki zielonookiej. Przytuliły już płaczącą dziewczynę.
- No dobra. Czas wracać do domów – odezwała się Ania – musisz coś zjeść - zwróciła się do zapłakanej przyjaciółki, a ta przytaknęła.
- Myślę, że przyjdziemy jeszcze dziś do was – powiedziała blondynka.
            Wyszły ze szpitala i każda poszła w swoja stronę, tylko dwie brunetki zbliżały się do wiśniowego BMW należącego do rodziny Styles’ów. Właścicielka auta siadła na miejscu pasażera a brązowo oka za kierownicą.
- Okej, módlmy się, żeby policja nas nie złapała – zielonookiej podniosły się kąciki ust
           
- Możesz zostać kochana – mówiła mama Ani do Izy jedzącej pomidorówkę – Boże Narodzenie też możesz spędzić z nami. Będzie nam bardzo miło…
            Ania rozszerzyła oczy w zdziwieniu. Boże Narodzenie?! Niemożliwe to już? Myślała. Jak ten czas szybko zleciał. A ja…? Zero prezentów! Zero pomysłów na nie! Nic! Ale faktycznie jutro ostatni poniedziałek przed świętami. W końcu się otrząsnęła z świątecznych myśli.
- Dobrze, ja muszę się w końcu umyć.
- Ooo. Pozwolisz, że pójdę z tobą – powiedziała zielonooka kładąc miskę po zupie do zlewu.
            - To ty idź pierwsza, a ja wyszukam jakieś ciuchy. Myślę, że nie będą na ciebie za małe – powiedziała Ania otwierając szafę – No może trochę – dodała ciszej.
            Iza uśmiechnęła się i wyszła z fioletowego pokoju, a brązowooka schowała tułów w szafie.
            I ona i jej przyjaciółka wyglądały dziwnie. Ubierając się z rana chwyciły pierwsze lepsze ciuchy co w efekcie dało dwa clowny. Największą mękę sprawił wybór ciuchów dla zielonookiej, ponieważ miały być luźne, żeby na pewno się w nie zmieściła. Nie, żeby była gruba, skądże(!) jest wysoka. I jeszcze musiało to być choć trochę w jej stylu. W końcu udało się Ani wyszukać coś co powinno jej się spodobać i zaniosła jej. Kiedy wróciła do pokoju padła jak cegła na łóżko.
           
Siedziała na kanapie oglądając telewizor. Nagle głośniki zaczęły szaleć. Zrobiło się cicho, potem znowu głośno, i na cały regulator. Znowu cicho i znów niemożliwie głośno. Zaczęła krzyczeć.Zgasło światło. Zobaczyła ruch w ciemności.  Poczuła jak na drugim końcu kanapy ugina się materac. Usłyszała jęk. Ostrożnie zbliżała się do rzeczy pod która uginał się materac. Ujrzała tam swojego męża. Z jej ust wydarł się kolejny krzyk. Z jego gardła płynęła krew. Praktycznie gardła nie było. Skóra była odgryzła, tętnica przerwana, widać było chyba nawet kość kręgosłupa. Odwróciła twarz od tego widoku, ale natknęła się na coś gorszego. Wielkie czerwone oczy. Błyszczące zęby poplamione krwią z przeraźliwie długimi i ostrymi kłami.
- Cześć – powiedziała bestia a krwisto czerwone oczy zapłonęły.
            Znowu krzyknęła, nie mogła się uciszyć. Krzyczała piszczała, ale nikt jej nie słyszał. Wampir złapał ją za policzki, a ona pomimo otwierania ust, wysilana się straciła głos.
- Powiedz jej, że czekam – przed oczami ukazał się jej obraz, młodej dziewczyny, chyba w wieku jej córki. Tak, na pewno. Nie raz przychodziła i spędzały ze sobą cały dzień. Duże brązowe oczy, mleczna cera. Kręcone włosy i życzliwy uśmiech. – Powiedz, że zabije więcej jeśli do mnie nie przyjdzie.
            Puścił jej twarz i znowu mogła krzyczeć, ale nie krzyczała tak jak na początku. Teraz krzyczała imiona. Krzyczała to co miała powiedzieć tej siedemnastolatce.

- Klaus czeka! Ania! Ania Klaus czeka!

            Ktoś potrząsnął ciałem brunetki. Ania otworzyła przerażone oczy. Trzęsła nią jej mama, o obok niej znajdowała się Iza z Martyną. Wszystkie wyglądały na przestraszone. Otworzyła szerzej oczy.
- Dziecko kochane! – krzyczała pani Irwin – Co ci jest? Znowu koszmary?
            Koszmary? Mamo to rzeczywistość! Chciała krzyczeć dziewczyna, ale nie mogła wydostać z siebie głosu. Wiedziała kim była we śnie, wiedziała kim był ten potwór, wiedziała kim był umierający mężczyzna.
            Zemdlała.

---------------------
* wiecie takie żółtawe kuleczki w oczach po niewyspanej nocy xD

   No więc tak... przede wszystkim chce Was bardzo przeprosić. należą mi się wszystkie obelgi jakie zapewne padły w moim kierunku. Przyznam się, że miałam czas, ale... no właśnie, nie wiem czemu, ale za cholerę nie chciało mi się siadnąć do laptopa :/ Wybaczcie.  Teraz mogę tylko zaprosić Was do czytania :)
PS. przepraszam za powtórzenia imion, ale ciężko było mi wymyślić odpowiednie przezwiska dla dziewczyn...

wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział XIII

  
             - Cicho! Spokojnie – uciszały ją dziewczyny
Czuć było lekki podmuch wiatru, ale okno i drzwi były zamknięte. Były tu tylko one. Jednak czuć było zimno i jakby czyjąś obecność. Ktoś je obserwował. Manipulował nimi. Zmuszał do mówienia rzeczy o których nie maja pojęcia. Ktoś tu był i wiedział o nich wszystko.
– Uspokój się, nikogo tu nie ma – i nagle huknęły drzwi. Stanęła w nich mama Ani z nożem i ogórkiem w rękach. Jej mina mówiła sama przez sie. Była wystraszona.
- Boże, co się stało? Czemu tak krzyczysz, moja droga?
- Nic się nie stało, mamo. Zobaczyła pająka.
- Pająka? Przecież sprzątałam tu dziś.
- Mamo…! Ile razy mam ci…
- Jak to robactwo szybko wraca – mówiła jakby nie usłyszała protestu swojej córki na temat „sprzątania” w jej pokoju.
- Pająki nie są… - zaczęła Magda, ale urwała. To w istocie nie była najlepszy moment  na pouczanie starszej osoby, że pająki nie należą do grupy robaków.
- Może mają jakieś gniazdo – kontynuowała pani Irwin – Hmm. No trudno. Wypiłyście już kakao?
- Nie, jeszcze nie.
- Jak wypijecie zanieście kubki na duł. – rozkazała i wyszła.
- Ania mnie nie dotknął pająk – zaczęła Martyna.
- wiem, to byłam ja. – odpowiedziała jej. Kłamstwo to jedyne rozwiązanie w tej sytuacji. Zdaje się, że Iza z Magdą uwierzyły.
- Ale to było zimne… - sprzeczała się dalej niebieskooka.
-  Przecież ja mam zimne dłonie! Już dość, dobrze!? – powiedziała dobitnie i Marti już się nie odzywała. Trzymała się tylko za ramię, gdzie rzekomo dotknęła ją Ania.
- Wiecie co? – przerwała cisze blondynka, żeby już nie myśleć o tym dziwnym wydarzeniu – Teraz już wierze w te nadprzyrodzone moce agaty. Wierze dosłownie we wszystko, wampiry, wilkołaki. Jestem przekonana, że one istnieją.
– No właśnie co do agaty – odezwała się Ania, podeszła do szafy w której trzymała biżuterie i przesunęła ją. Pod szafa była dziura, a w niej pełno starych pożółkłych książek. Wyciągnęła jedna i podeszła do dziewczyn. – Przypuszczam, że jest czarownicą z dziedziny czarnej magii. – dziewczyny otworzyły buzie – Tu pisze – wskazała na książkę – Że czarownice uprawiające białą magie zazwyczaj potrafią tylko leczyć ludzi ziołami, tylko nieliczne porozumiewają się z duchami. Jeżeli któraś posiada taką księgę, a jest ich bardzo mało, to morze rzucać zaklęcia. Ale to nic takiego – powiedziała widząc miny koleżanek – Nawet nieobdarzeni mocami mogą to robić, ale musza wierzyć i mieć jakikolwiek kontakt z magicznymi stworzeniami.
– Jaki kontakt masz na myśli? – zapytała przestraszona Martyna.
– No… jakby to wytłumaczyć? Trzeba być ugryzionym przez wampira, albo wilkołaka. Można tez być opętanym przez duchy czy demony.
– Okej. Ale czemu Agata jest złą czarownicą? Przecież ona jest spokojna, miła i w ogóle – spytała Iza.
– To nie zależy od charakteru, to dar cie wybiera. Nawet geny nie maja nic do gadania. Agata bez problemu będzie rzucać zaklęcia, pewnie jest potężniejsza niż wampiry czy demony. Przez to, że ma w sobie trochę zła może szybko stanąć po jego stronie. A wydaje mi się, że należy do tych silnych czarownic skoro przepowiada przyszłość w wieku siedemnastu lat. W księdze piszą, że im szybciej pojawia się moc tym potężniejszy czarodziej.
– Ale… czy to oznacza, że jest naszym wrogiem?
– Nie! Jak już zauważyłyście jest dobra, a bynajmniej ma taki charakter, więc myślę, że będzie potrafiła wybrać właściwą drogę.
– Ojejciu – odezwała się Marti – Trzeba jej to powiedzieć.
– Tak, ale… - zaczęła Magda – Ania czy to księga zaklęć? 
- Tak. Jedna z siedmiu najbardziej kompletnych – powiedziała dumnie – Napisane SA jeszcze inne, ale z błędami albo bez niektórych zaklęć. Te pierwsze siedem napisały najprawdopodobniej pierwsze siedem czarownic. A siódemka to magiczna liczba – uśmiechnęła się.
– O wow! – powiedziały na raz dziewczyny.
– Jak udało ci się ją zdobyć? –spytała Magda.
– Po walce z tym potężnym wampirem – zaczęła – W czasie walki upuścił torbę. Kiedy już zdjęłam pierścień z jago palca, poszłam zobaczyć co w niej było. No i znalazłam tą księgę i jeszcze parę innych – spojrzała w kierunku swojej szafy z biżuterią.
– Jakie jeszcze znalazłaś księgi? – zapytała ponownie Magda głosem kompletnie do niej nie pasującym. Takim gardłowym, ochrypłym. Tonem z nutą złości.
– Hymm… Zbiór Demonów Świata, - mówiła nie zauważając zmiany głosu u koleżanki – Pierwsza Księga Wampirów, jakąś księgę o duchach, ale nie jestem w stanie odczytać tytułu. Było też pełno zapisanych pergaminów, ale nie mogę ich zrozumieć, bo są zapisane w jakimś innym języku, coś w stylu łaciny albo grecji.
– Łacińska krew zabójcy, moja krew! – z ust blondynki okryły krzyk.
–Co!?
            Oczy ich koleżanki zblakły. Zamknęła powieki, a kiedy je otworzyła, nie było w nich tęczówek ani źrenic. Patrzyła na nie, o ile to możliwe, samymi białkami. Marti wyrwał się cichy pisk, Iza odsunęła się od drobniutkiej koleżanki. Ta wyszczerzyła zęby, jakby chciała warknąć i gwałtownie odwróciła twarz w kierunku okna. Siedziała tam olbrzymie sroka, która identycznie jak Magda miała białe oczy. Wpatrywała się ślepo w dziurę w podłodze, gdzie nazwy stała szafka. Która w tym momencie się przesuwała po panelach w kierunku okna, ale żadna dziewczyna nie mogła się ruszać, były jak sparaliżowane. Ptak spojrzała swoimi obrzydliwie białymi oczami prosto w Ani. Otworzył dziób, w tym samym momencie szafa uderzyła w ścianę. Wszystkie spojrzały w tamta stronę, a kiedy ich oczy skierowały się powrotem na ptaka, go już nie było. Nagle rozległ się rumot. To Magda zemdlała. Leżała na podłodze obejmując księgę zaklęć.
            Dochodziła już ósma wieczorem, kiedy Magda zaczęła otwierać oczy. Ania, Iza i Martyna pochyliły się nad nią. Była tak blada. Jaj twarz  prawie zlewała się z białą pościelą na której leżała.
– Co się ze mną stało?! – zaczęła krzyczeć – Widziałam pełno krwi! Małe dzieci leżały zakrwawione! I… i ja też leżałam we krwi, wszystko mnie bolało…! – z jej szarych oczu pociekły wielkie łzy.
– Cii, spokojnie – pocieszała ją Iza.
 – Prawdopodobnie zostałaś opętana.
– Co!?
 – Poczekaj – kontynuowała Ania – Niestety nie wiemy jak długo i przez kogo. Dlatego musisz nam powiedzieć co pamiętasz y naszej rozmowy.
– Wszystko! – zaczęła, ale szybko przerwała – Chociaż… opowiedziałaś swoją historie, potem ktoś napisał przysięgę i podpisałam już gotową, wtedy zgasło światło. Następnie powiedziałam, że wierze Agacie, ty powiedziałaś co o niej myślisz. Ja spytałam się czy to księga zaklęć, a ty powiedziałaś, że tak i… o Boże! Ale ja tu byłam! Wszystko widziałam! Naprawdę widziałam wszystko. A potem zobaczyłam te dzieci. – rozpłakała się.  Nie szło jej już uspokoić. Łzy spływały po jej policzkach potokiem.
            Dziewczyny zaczęły przytulać zapłakana blondynkę, a Ania w tym czasie nie wzruszenie wertowała jakąś stara zieloną księgę. To już nie była księga zaklęć. Tamta była wielka brązowa i jakby owłosiona z złotym obramowaniem okładki. Ta jest nieco mniejsza, zgniło zielona i z grubą twardą okładką.  Srebne litery głosiły Pierwsza Księga Wampirów. Było w niej opisane jak stać się wampirem, jak czepią one moc, co daje im krew i jeszcze więcej ciekawostek. Ale nie mogła znaleźć nic o opętaniu. Pisało tylko, iż wszystkie wampiry mogą to robić, ale nie wszystkie o tym wiedzą. Niestety poza tym nic nie było, żadnego wyjaśnienia jak to konkretnie działa.
– Cholera! – krzyknęła wreszcie – Noc tu nie ma, kompletnie! Niech to szlak!
– A Internet? – zaproponowała Iza.
– Można zobaczyć, ale wątpię, żeby było to wytłumaczone jakoś dokładniej.
 – A te luźne kartki?
– Co? A te – dodała rozumiejąc, że chodzi o notatki, które znalazła razem z książkami. – Są w dziwnym języku i trochę wyblakły.
 – A od czego są internetowe słowniki? – odezwała się Martyna otwierając laptopa i szczerząc się do Izy.
- Jeżeli to łacina musicie szukać czegoś z „lamia” – dodała po chwili, wszystkie zrozumiały, że to musi oznaczać „wampir” i wzięły się do pracy.
            Jak na złość co chwila pojawiało się to słowo. A to ile ich było w jakimś dziwnym mieście, a to skąd przywędrowały do zamku o jakiejś dziwnej nazwie.
– Znowu znalazłam – odezwała się Magda, znużonym głosem. Jej oczy wciąż były podkrążone od płaczu. – Zobacz co znaczy „lamia et potestates” – Martyna po raz kolejny podeszła do biurka.
– „Wampiry i ich moce” – powiedziała równie sennie.
            Blondynka odłożyła pożółkłą kartkę na całkiem spory stos już sprawdzonych i wróciła do dalszych poszukiwań. Kiedy nagle krzyknęła.
– Wampiry i ich moce! – dziewczyny spojrzały na nią zdziwione – Skoro opętanie jest ich mocą to coś tu może być – powrotem chwyciła niedawno odłożoną kartkę i zaczęła wymieniać – Morsus.
- Latanie – odezwała się Martyna.
- Commutationis in animalibus.
- Zamiana w zwierzęta.
-Excedentem vires, agilitas, et velocitatis. Oby to nie było to, bo nie ma o tym za wiele.
- Nie to  nie to – uspokoiła ją Marti - Nadludzka siła, zwinność i szybkość.
-Possessione.
- Tak! Nareszcie to, to!
– Dzięki Bogu, bo już mam dość. To dyktuję…
            Siedziały we czwórkę na łóżku a po środku spoczywała kartka, na którą przetłumaczone były słowa ze starej notatki. 
– A więc – zaczęła Ania  - Wiemy, że im potężniejszy wampir tym lepsze opętanie. Ale, żeby to zrobić i tak trzeba być potężnym. Czyli jesteśmy w kropce. Bo jeśli były przerwy to był słabym wampirem, ale jeśli nasze podejrzenia co do sroki są trafne to jednak jest potężny. Boże, jakie to skomplikowane!
– No i wiemy, że mogą wystąpić skutki uboczne. Na szczęście wydają się przyjazne – powiedziała Iza szeroko uśmiechając się do Magdy.
– Tak, gdyby przez to wampiry nie wyczuwały u ciebie krwi, albo ty byś ich wyczuwała to wyszło by ci to na dobre – zwróciła się do blondynki Martyna.
 – Ale są też złe strony – zaczęła szarooka – Teraz łatwiej będzie mnie opętać, bo zamiast krwi wyczuwać będą słaby mózg.
– No tak – uśmiech zszedł z twarzy niebieskookiej.
– No dobrze – odezwała się Ania – Na chwile obecna wiemy wszystko co możliwe. – wyjrzała przez okno. Okolice całkowicie pokrywała czerń – Powinnyście wracać do domu. Ale nigdzie się nie zatrzymujcie i naprawdę nie obrażę się jeśli złamiecie po drodze  parę przepisów drogowych.
            Dziewczyny uśmiechnęły się. Wzięły ze sobą już puste kubki po kakao, które opróżniły podczas poszukiwań lamia i zeszły na dół. Pożegnały się z panią Irwin i małym Kamilem, który rozdawał buziaki, i wyszły.

            Iza odwiozła Martynę i Magdę i pojechała do domu. W salonie na kanapie leżała jej mama wraz z tatą. Telewizor był ustawiony na cały regulator. A w pokoju unosił się zapach krwi ,ale go zignorowała, bo myślała, że po dzisiejszym dniu jest przewrażliwiona. Dziewczyna myśląc, iż śpią poszła do swojego pokoju.

Hej :) przybywam z kolejnym rozdziałem. Nie należy do najciekawszych, ale mam nadzieje, że się spodobał =D
  Druga sprawa... obchodzimy dziś coś w stylu 2 urodzin xD mamy już 2000 wyświetleń, jesteście kochane *.* nawet nie zauważyłam kiedy to się stało...!