Ukłucie
nie trwało długo, już po sekundzie zastąpiła je fala miłości i przyjemności.
Czuła się tak dobrze. Była spokojna, szczęśliwa. Czuła miłość Damiana, i
wydawało jej się, że i on czuje jej uczucia.
Znalazła się w białym
pomieszczeniu. Wielkim, nie było widać ścian. Wydawał się bezkresny.
- Halo?! – zawołała w otchłań. Nie było odpowiedzi,
nie było echa. Była tylko ona.
Nagle tuż przed nią pojawił się człowiek. Ubrany w czarną
staroświecką pelerynie, z pod niej wystawał poniszczony garnitur z lat 60. Do
niego zaczęła podchodzić kobieta. Ubrana w cygańską suknie. Ramiona obwiązywała
długa chustą. Jej wzrok był pozbawiony uczuć, całkowicie pusty. Tęczówki były
pobladłe, ich błękit prawie zlewał się z białkami.
- Choć kochanie – powiedział mężczyzna, łapiąc
cygankę z rękę. Ten głos był tak znajomy, tylko za bardzo zachrypły.
Obią dziewczynę, odsłonił jej szyje i pocałował.
Oczy kobiety zalśniły niebieskim kolorem i na powrót zbladły. On jej nie
całował! Gryzł ją!
Ruszyła w ich stronę z przyzwyczajeniem szukając
drewnianych naboi w kieszeniach, ale uświadomiła sobie, że jest w sukience. W
białej, przewiewnej i strasznie długiej. Końcowe falbany sukni zlewały się z
lśniąco białą posadzką.
Jej zdziwienie nie trwało długo, ponieważ rozległ
się dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzała przed siebie. Już nie było wampira i
cyganki, był człowiek, lekko przygarbiony zbierający resztki po filiżance.
Poczuła potężne szarpnięcie w okolicy przepony.
Wielki ból na szyi. Zaczęło braknąć jej powietrza. Zaczęła się dusić. Czuła jak
coś wciąga ja do środka pustki.
Otworzyła
szeroko oczy i nabrała gwałtownie powietrza. Prosto w jej oczy wpatrywały się inne,
intensywnie niebieskie. Była u siebie w domu, w swoim pokoju. Jednak wciąż coś
ściskało ją w okolicach przepony.
- W porządku? – Zapytał zatroskany Damian.
- Tak. Ja… ja nie wiem jak to opisać.
- To chyba moja wina – odpowiedział nie patrząc na
nią – Pozwoliłem ci dojść do moich wspomnień. Nie chciałem byś czuła ten ból. Przepraszam
– powiedział wstając.
- Nie, to na pewno nie to – powiedziała zdecydowanie
za głośno dziewczyna, nie pozwalając tym samym dojść chłopakowi do okna.
- Do zobaczenia
za trzy godziny – uśmiechnął się ponuro i wyskoczył przez okno, a w powietrze
wbiła się ogromna sroka.
Nawet
przy śniadaniu Ania myślała o tym białym, niekończącym się pomieszczeniu. O tej
dziwnej pustce. I o uczuciach Damiana, które jej przekazywał. Ona czuła się wtedy
spełniona, kochana, szczęśliwa. Ale ofiary, które obroniła przed tymi potworami…
nie, nie, nie, przed wampirami, już nie mówi na nie potwory, nie sprawiały
wrażenia zadowolonych.
Mieszała już całkowicie rozmokłe płatki, kiedy
zadzwonił dzwonek do drzwi. Pewnie poczta, pomyślała. Do kuchni weszła pani Irwin prowadząc za sobą wysokiego
blondyna. Brunetka uśmiechnęła się mimowolnie na jego widok.
- Zostaw te płatki i idźcie do pokoju – powiedziała jej
rodzicielka z uśmiechem.
Ania odstawiła miseczkę na blat kuchenny i wyszła na
korytarz do czekającego za nią Damiana. Przytuliła się na powitanie, a on
odwzajemnił uścisk z równą siłą, ale się nie odezwał. Poprowadziła go do
pokoju, a on otworzył przed nią drzwi.
Wtuliła się w niego powrotem brudząc łzami jego koszulkę.
Krew.
Ofiary.
~*~
Mam kolejny rozdział.
przepraszam za spóźnienie, ale wczoraj miałam wyjazd i wróciła późno, a dziś jeszcze wylądowałam w szpitalu.
Rozdział wyszedł krótki, ale chciałam go przerwać w odpowiednim momencie. teraz jednak tak myślę, że jest aż za krótko.
No nic, do następnego :)
Proszę o komentarz =)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz