Ania
zbiegała po schodach zapinając bluzę. Nie zaliczyła nawet porannej toalety.
Miała rozczochrane włosy, nieświeży oddech i śpiochy w oczach*. Szybko wsunęła
kozaki na nogi, ubrała kurtkę nawet jej nie zapinając i otworzyła dębowe drzwi.
– Mamo! Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę! –
krzyknęła.
– Ale bez… - zawołała z nią pani Irwin, ale brunetka
już zatrzasnęła drzwi.
Biegła
po chodniku ile sił w nogach. Gdyby to były jakieś zawody na pewno by wygrała. Skręciła
w boczna uliczkę, żeby choć trochę skrócić sobie drogę do szpitala.
Windą
wjechała na drugie piętro gdzie znajdował się odział intensywnej terapii. Kiedy wchodziła w obskurny korytarz zobaczyła
zapłakaną Izę siedzącą, chociaż nie, skurczoną na twardym, metalowym krześle.
Wyglądała naprawdę mizernie. Ania podbiegła do niej i uklękła przed nią. Spojrzała
prosto w jej zapłakane kocie oczy.
– O Boże…! Co się stało? – Iza pokręciła tylko głową
zaciskając usta w wąska linie. – Mów, wtedy poczujesz się lepiej. Byłaś tak
roztrzęsiona kiedy dzwoniłaś. – dziewczyna dalej siedziała cicho. Ania usiadła
obok niej i objęła ja ramieniem.
– Mój… mój tata nie, nie żyje… - wypowiedź przerwał
potok łez. Mówiła dalej po otarciu ich i wydmuchaniu nosa – A mama… je-jest w
ciężkim stanie i… i ciągle bredzi coś o jakimś wam-wampirze – znowu zapłakała
żałośnie.
– Będzie dobrze… - brązowo oka nie wiedziała co
jeszcze powiedzieć.
Jak
miała pocieszyć swoją… hymn już chyba przyjaciółkę? Ania sama pewnie by się
rozpłakała i płakałyby razem siedząc i obejmując się. Ale tak nie było, brunetka sama przeżyła
stratę ojca i widziała tyle martwych osób… zresztą sama większość zabiła. Nie
potrafiła teraz wycisnąć z siebie ani jednej łzy, zaszkliła tylko oczy. Ale czy
nie była egoistką? Jeszcze niedawno płakała nad swoim losem, bo wróciła Klaus,
a teraz nie potrafiła płakać z powodu śmierci najbliższej osoby swojej
przyjaciółki. Czy można to nazwać egoizmem?
- Nie płacz już. Masz mnie, Magdę, Marti i… - nie
była pewna czy powinna to mówić, ale jednak powie – i masz jeszcze mamę – Iza
pociągnęła nosem. Zapadła chwila ciszy przerywana pochlipywaniem zielonookiej.
– Będę ja mia-miała jeśli nie s-spę-dzi reszty ż-
życia w psychiatryku. Lekarze u-uwarzają, że przeżyła trałmę i temu mówi o tym
d-dia-ble czy wam-pirze.
Diabeł,
to słowo nie dawało Ani spokoju. Diabeł… czy ona czasem tez tak na kogoś nie
mówiła? A może to była jakaś strona internetowa? Co?! Strona internetowa?
Pomyślała. Nie to był jakiś facet. Taak, jakiś mężczyzna, ale jaki?
– Nie mów tak – powiedziała Ania, wyrywając się z
zamyśleń – powiadomiłaś już swoja rodzinę? Marti i Magda też długo się nie
zjawiają.
– W sumie, w-wiesz tylko ty.
– Mam
zadzwonić do twoich krewnych, czy sama to zrobisz, jak będziesz gotowa?
– Zrobię to,
zrobię to teraz. – powiedziała wyjmując swój telefon z kieszeni.
Ania
zostawiła ją. Sama wystukując numer Madzi, potem Martyny, a na sam koniec
swojej mamy.
Kiedy
zauważyła, że Iza skończyła już rozmawiać przez telefon podeszła do niej.
Siadając oznajmiła, że dziewczyny niedługo przyjadą i, że ma nocować u niej w
domu.
– Oh…
dziękuję – powiedziała obejmując brązowooką.
–Nie ma za co. Jesteśmy przyjaciółkami – Choć od
niedawna, dosłownie od wczoraj, pomyślała – Musimy sobie pomagać.
– Dzień dobry. – przeszkodziła im kobieta po
trzydziestce. Wytapetowana z mocno czerwoną szminka na wąskich ustach. Czarne
włosy z siwymi pasmami spięte miała w ciasnego koka. – Panna Styles? - Iza spojrzała na nią i pokiwała głową –
Mama znowu się obudziła. Jest spokojna i kontaktuje prawidłowo. Myślę, że
możesz się z nią zobaczyć. Ale nie dłużej niż dziesięć minut.
– Dobrze. Idziemy – powiedziała zielonooka wstając i
ciągnąc za sobą Anie.
Już
miały wchodzić do sali, kiedy ktoś zaczął wołać ich imiona. Odwróciły się
pospiesznie i zobaczyły blondynkę biegnącą w ich stronę, a zaraz za nią biegła
dziewczyna zgarynająca z swoich zaspanych oczu długie kasztanowe włosy.
Zatrzymały się przed nimi, żeby złapać oddech. Niestety im to nie wyszło, bo
Iza trzymała je już w swoich objęciach, a to im tego nie ułatwiło.
– Dziękuje wam dziewczyny. Dziękuję – mamrotała. Po
chwili w stalowy uścisk chwyciła Anie. Tuliły się tak przez chwile, a Styles
znowu zaczęła płakać.
– Yhy, yhy –
chrząknięcie pani doktor zabrzmiało jak grzmot burzowy.
– Ah tak –
powiedziała zielonooka – już idziemy położyła rękę na klamce.
- Przykro mi, ale wejść mogą tylko dwie osoby –
powiedziała kobieta.
Iza spojrzała na przyjaciółki wzrok
zatrzymując trochę dłużej na tej co była tu pierwsza. Martyna z Magdą skinęły
głowami i wycofały się, żeby usiąść na krzesła. A dwie brunetki weszły do sali,
niestety razem z czarnowłosą kobietą.
To
była duża sala. Ściany pokrywała jasno zielona farba, a podłoga wyglądała jakby
to były kremowe kafelki, ale nie dudniły kiedy się po nich kroczyło. W
pomieszczeniu znajdowały się trzy duże łóżka, ale tylko jedno było zajęte. Pod
białą, w niektórych miejscach pożółkłą pościelą, leżała blada kobieta. Jej
twarz była jakby szarawa, okalały ja czarne włosy. Do spoconego czoła
przykleiło się parę kosmyków. Podkrążone oczy ślepo wpatrywały się w okno, za którym
słońce znajdowało się już na środku nieba. Pani Styles nawet nie spojrzała na
przybyłych gości, którzy małymi kroczkami zbliżali się do jej łóżka.
- Mamo? –
odezwała się Iza, klękając przy łóżku. Kobieta nie zareagowała.
Pani
doktor została przy drzwiach a Ania stała dwa metry od łóżka.
- Mamo, słyszysz mnie? – nic – Mamo…? – tym razem
kobieta spojrzała na swoja córkę a ta ją przytuliła.
Na
ustach pani Styles pojawił się prawdziwy uśmiech. Pierwszy okaz jakichkolwiek
uczuć. Ania podeszła bliżej przytulających się osób. Iza odsunęła od siebie
matkę i spojrzała na koleżankę ze łzami, ale i szczerym uśmiechem. Jej
rodzicielka także to zrobiła. I nagle jakby całe szczęście z niej wypłynęło,
jak z przewróconej szklanki woda. Kobieta zbladła, jej tęczówki pociemniały.
Zaczęła bezgłośnie krzyczeć. Do jej oczu wdarło się przerażenie, a twarz
błagała o litość.
Lekarka
podbiegła do nich i odsunęła dziewczynę od matki. Ta nie miała już siły by
płakać więc stała tak odepchnięta z przerażoną miną. Brązowooka też się
odsunęła, żeby zrobić miejsce pani doktor. Zbliżała się do Izy, ale na swojej rozdartej do żywego mięsa dłoni poczuła żelazny uścisk pomarszczonych rąk. Syknęła
z bólu. Spojrzała na trzymającą ja panią Styles. Kobieta prawie wypadła z łóżka
byle tylko trzymać rękę dziewczyny.
- To przez ciebie! – mówiła z szeroko otwartymi
oczami – To twoja wina! Teraz… - zamknęła oczy i zaczęła się kołysać, co
sprawiło, że doktor ledwie ją utrzymywała nad podłogą. Brunetka zaś spróbowała wyrwać rękę.
- Zabij! –
znowu otworzyła szeroko oczy, a twarz stała się stanowcza – Zabij go!
- Co?! Co pani
mówi?
- Musisz go zabić, albo on zabije ciebie! –
dziewczyna przestała się wyrywać.
- Tylko ty możesz. Ty potrafisz. Zabij!
- Dobrze… - odpowiedziała nie do końca wiedząc o co
chodzi. Ale podziałało. Kobieta puściła jej obolałą rękę. Położyła się i zasnęła.
Lekarka
spojrzała na nią i wskazała ręką na drzwi,
aby wyszły. Ania obieła przerażoną Izę i razem wyszły z sali. Zaraz podbiegły
do nich Magda z Martyną. Chyba widziały wszystko przez okienko w drzwiach, a na
pewno słyszały krzyki rodzicielki zielonookiej. Przytuliły już płaczącą
dziewczynę.
- No dobra. Czas wracać do domów – odezwała się Ania
– musisz coś zjeść - zwróciła się do zapłakanej przyjaciółki, a ta przytaknęła.
- Myślę, że przyjdziemy jeszcze dziś do was –
powiedziała blondynka.
Wyszły
ze szpitala i każda poszła w swoja stronę, tylko dwie brunetki zbliżały się do
wiśniowego BMW należącego do rodziny Styles’ów. Właścicielka auta siadła na
miejscu pasażera a brązowo oka za kierownicą.
- Okej, módlmy się, żeby policja nas nie złapała –
zielonookiej podniosły się kąciki ust
- Możesz zostać kochana
– mówiła mama Ani do Izy jedzącej pomidorówkę – Boże Narodzenie też możesz
spędzić z nami. Będzie nam bardzo miło…
Ania
rozszerzyła oczy w zdziwieniu. Boże Narodzenie?! Niemożliwe to już? Myślała. Jak
ten czas szybko zleciał. A ja…? Zero prezentów! Zero pomysłów na nie! Nic! Ale faktycznie
jutro ostatni poniedziałek przed świętami. W końcu się otrząsnęła z
świątecznych myśli.
- Dobrze, ja muszę się w końcu umyć.
- Ooo. Pozwolisz, że pójdę z tobą – powiedziała zielonooka
kładąc miskę po zupie do zlewu.
- To
ty idź pierwsza, a ja wyszukam jakieś ciuchy. Myślę, że nie będą na ciebie za małe
– powiedziała Ania otwierając szafę – No może trochę – dodała ciszej.
Iza
uśmiechnęła się i wyszła z fioletowego pokoju, a brązowooka schowała tułów w
szafie.
I ona
i jej przyjaciółka wyglądały dziwnie. Ubierając się z rana chwyciły pierwsze
lepsze ciuchy co w efekcie dało dwa clowny. Największą mękę sprawił wybór
ciuchów dla zielonookiej, ponieważ miały być luźne, żeby na pewno się w nie
zmieściła. Nie, żeby była gruba, skądże(!) jest wysoka. I jeszcze musiało to
być choć trochę w jej stylu. W końcu udało się Ani wyszukać coś co powinno jej się
spodobać i zaniosła jej. Kiedy wróciła do pokoju padła jak cegła na łóżko.
Siedziała na kanapie oglądając
telewizor. Nagle głośniki zaczęły szaleć. Zrobiło się cicho, potem znowu
głośno, i na cały regulator. Znowu cicho i znów niemożliwie głośno. Zaczęła krzyczeć.Zgasło światło. Zobaczyła ruch w ciemności. Poczuła jak na drugim końcu kanapy ugina
się materac. Usłyszała jęk. Ostrożnie zbliżała się do rzeczy pod która uginał się materac. Ujrzała tam swojego męża. Z jej ust wydarł się kolejny krzyk. Z jego
gardła płynęła krew. Praktycznie gardła nie było. Skóra była odgryzła, tętnica
przerwana, widać było chyba nawet kość kręgosłupa. Odwróciła twarz od tego
widoku, ale natknęła się na coś gorszego. Wielkie czerwone oczy. Błyszczące zęby
poplamione krwią z przeraźliwie długimi i ostrymi kłami.
- Cześć – powiedziała bestia a krwisto czerwone oczy
zapłonęły.
Znowu
krzyknęła, nie mogła się uciszyć. Krzyczała piszczała, ale nikt jej nie
słyszał. Wampir złapał ją za policzki, a ona pomimo otwierania ust, wysilana się
straciła głos.
- Powiedz jej, że czekam – przed oczami ukazał się jej
obraz, młodej dziewczyny, chyba w wieku jej córki. Tak, na pewno. Nie raz
przychodziła i spędzały ze sobą cały dzień. Duże brązowe oczy, mleczna cera. Kręcone
włosy i życzliwy uśmiech. – Powiedz, że zabije więcej jeśli do mnie nie
przyjdzie.
Puścił
jej twarz i znowu mogła krzyczeć, ale nie krzyczała tak jak na początku. Teraz krzyczała
imiona. Krzyczała to co miała powiedzieć tej siedemnastolatce.
- Klaus czeka! Ania! Ania Klaus czeka!
Ktoś
potrząsnął ciałem brunetki. Ania otworzyła przerażone oczy. Trzęsła nią jej
mama, o obok niej znajdowała się Iza z Martyną. Wszystkie wyglądały na
przestraszone. Otworzyła szerzej oczy.
- Dziecko kochane! – krzyczała pani Irwin – Co ci
jest? Znowu koszmary?
Koszmary?
Mamo to rzeczywistość! Chciała krzyczeć dziewczyna, ale nie mogła wydostać z
siebie głosu. Wiedziała kim była we śnie, wiedziała kim był ten potwór,
wiedziała kim był umierający mężczyzna.
Zemdlała.
---------------------
* wiecie takie żółtawe kuleczki w oczach po niewyspanej nocy xD
No więc tak... przede wszystkim chce Was bardzo przeprosić. należą mi się wszystkie obelgi jakie zapewne padły w moim kierunku. Przyznam się, że miałam czas, ale... no właśnie, nie wiem czemu, ale za cholerę nie chciało mi się siadnąć do laptopa :/ Wybaczcie. Teraz mogę tylko zaprosić Was do czytania :)
PS. przepraszam za powtórzenia imion, ale ciężko było mi wymyślić odpowiednie przezwiska dla dziewczyn...
No więc tak... przede wszystkim chce Was bardzo przeprosić. należą mi się wszystkie obelgi jakie zapewne padły w moim kierunku. Przyznam się, że miałam czas, ale... no właśnie, nie wiem czemu, ale za cholerę nie chciało mi się siadnąć do laptopa :/ Wybaczcie. Teraz mogę tylko zaprosić Was do czytania :)
PS. przepraszam za powtórzenia imion, ale ciężko było mi wymyślić odpowiednie przezwiska dla dziewczyn...